piątek, 3 kwietnia 2020

Z dziennika kwarantanny 08: Sójki, wróble i nie tylko

Jak już pisałem, ponieważ z reguły w ostatnich miesiącach pracuję w większości w domu, więc nie narzekam na nudę. Szczerze powiedziawszy to nawet mam wrażenie, że brakuje mi czasu na wszystkie rzeczy i projekty, które chciałbym zrealizować. Nawet mnie dziwi, że wiele osób nie potrafi sobie poradzić z faktem spędzania większości czasu w domu z powodu epidemii. Może nadawałbym się na astronautę? A może jestem nienormalny?

Nie mamy telewizora. I nigdy nie odczuwam jego potrzeby. Jeśli zdarzy mi się być u kogoś i w tle włączony jest telewizor, to z reguły okazuje się to być jakąś sieczką, której nie da się na dłuższą metę oglądać. Naszym „telewizorem” jest natomiast okno. Już co roku dokarmiamy ptaki. Zimą balkon to ich terytorium. Tak samo było tej zimy, choć tak naprawdę to chyba dokarmianie nie było ptakom potrzebne.

Z roku na rok poznajemy też coraz więcej ptasich gatunków. Już w listopadzie albo pod koniec października na nasz balkon zaczynają zaglądać sikorki. Do tej pory poznaliśmy dwa ich rodzaje: dużą bogatkę i malusieńką, ale często zadziorną sikorkę modrą. Modraszka jest tak mała, że nas to często rozczula. Myślę, że zmieściłaby się w rączce dziecka.

Gdzieś jesienią zeszłego roku rozpoznaliśmy sikorkę ubogą. To zabawne, bo dla żartów nazywałem podobnie modraszkę w odróżnieniu od bogatki. Mówiłem o niej: ubożuszka. A tymczasem okazuje się, że istnieje sikorka uboga. Wygląda mniej więcej tak, jakby ktoś bogatce zrobił czarno-białe zdjęcie.

Liczyliśmy trochę, że w takim razie tej zimy będą już trzy rodzaje sikorek. Jednak uboga pojawiła się tylko na chwilę i ani razu jej nie zauważyliśmy. Zniknął też nieśmiały rudzik, który od czasu do czasu zawitał na nasz balkon i bardzo szybko uciekał, gdy tylko zauważył jakiś ruch. Być może zima była zbyt lekka i nie miał potrzeby zaglądania do karmnika w poszukiwaniu ziarna.

Po sikorkach w pewnym momencie zdecydowanie balkon zajmują wróble i mazurki. Tak, nauczyliśmy się je rozróżniać. Kiedyś to były dla nas po prostu wszystko wróble. W tym roku w pewnym momencie wróbli było dużo więcej niż w zeszłym roku. Znakomicie to widać, o upodobały sobie okoliczne krzaki i siedzą na nich od rana do wieczora. Co jakiś czas podrywają się, by napchać sobie brzuszki i z powrotem usiąść, sprzeczając się ze sobą, kłócąc lub coś tam sobie opowiadając. Niestety nie pojawił się kulawy Tomcio, który przylatywał regularnie zeszłej zimy. Może dokonał żywota. Jedna nóżka wyginała się mu odwrotnie. Być może już z taką wadą się wykluł.

W zeszłym roku zobaczyliśmy ku naszemu zdumieniu ptaka, który był nam zupełnie nieznany. Początkowo myślałem, że to gołąb, ale był od gołębia bardziej kolorowy i śmiesznie podskakiwał. Moja sprytna żona dość szybko znalazła w Internecie, że to po prostu sójka. Któregoś dnia okazało się, że to tak naprawdę dwie sójki. Co jakiś czas przylatują i zaglądają do karmnika powieszonego na płocie, z którego wyciągają chyba orzeszki ziemne, którymi raczą się też wrony szare. Sójki dobierają się również do powieszonych na płocie kuleczek w siateczkach.

Lubimy wrony. Wrony są zabawne. Zarówno te olbrzymie czarne, jak i szare.

Na wiosnę albo pod koniec zimy pojawiają się też szpaki. Szpaki wydziobują ziarenka, które chyba dojrzewają na krzakach przez zimę. Pierwszy raz zobaczyliśmy je albo zeszłej zimy, albo dwa lata temu. Zabawne jest to, że siedzą sobie razem z wróblami. Wróble jakby zupełnie się szpakami nie przejmują. Czasami mam wrażenie, że lądując na gałązkach któryś wpadnie na głowę takiemu szpakowi. Wygląda to też tak, jakby wróble z tymi szpakami się przekomarzały albo o czymś sobie tam opowiadały.

Są też i sroki. Sroki to w ogóle osobna historia... Tak samo zresztą, jak i wrony.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz