Jak już pisałem, ponieważ z reguły w ostatnich miesiącach
pracuję w większości w domu, więc nie narzekam na nudę. Szczerze powiedziawszy
to nawet mam wrażenie, że brakuje mi czasu na wszystkie rzeczy i projekty,
które chciałbym zrealizować. Nawet mnie dziwi, że wiele osób nie potrafi sobie
poradzić z faktem spędzania większości czasu w domu z powodu epidemii. Może
nadawałbym się na astronautę? A może jestem nienormalny?
Nie mamy telewizora. I nigdy nie odczuwam jego potrzeby.
Jeśli zdarzy mi się być u kogoś i w tle włączony jest telewizor, to z reguły
okazuje się to być jakąś sieczką, której nie da się na dłuższą metę oglądać.
Naszym „telewizorem” jest natomiast okno. Już co roku dokarmiamy ptaki. Zimą balkon
to ich terytorium. Tak samo było tej zimy, choć tak naprawdę to chyba
dokarmianie nie było ptakom potrzebne.
Z roku na rok poznajemy też coraz więcej ptasich gatunków.
Już w listopadzie albo pod koniec października na nasz balkon zaczynają
zaglądać sikorki. Do tej pory poznaliśmy dwa ich rodzaje: dużą bogatkę i
malusieńką, ale często zadziorną sikorkę modrą. Modraszka jest tak mała, że nas
to często rozczula. Myślę, że zmieściłaby się w rączce dziecka.
Gdzieś jesienią zeszłego roku rozpoznaliśmy sikorkę ubogą.
To zabawne, bo dla żartów nazywałem podobnie modraszkę w odróżnieniu od
bogatki. Mówiłem o niej: ubożuszka. A tymczasem okazuje się, że istnieje
sikorka uboga. Wygląda mniej więcej tak, jakby ktoś bogatce zrobił czarno-białe
zdjęcie.
Liczyliśmy trochę, że w takim razie tej zimy będą już trzy
rodzaje sikorek. Jednak uboga pojawiła się tylko na chwilę i ani razu jej nie
zauważyliśmy. Zniknął też nieśmiały rudzik, który od czasu do czasu zawitał na
nasz balkon i bardzo szybko uciekał, gdy tylko zauważył jakiś ruch. Być może
zima była zbyt lekka i nie miał potrzeby zaglądania do karmnika w poszukiwaniu
ziarna.
Po sikorkach w pewnym momencie zdecydowanie balkon zajmują
wróble i mazurki. Tak, nauczyliśmy się je rozróżniać. Kiedyś to były dla nas po
prostu wszystko wróble. W tym roku w pewnym momencie wróbli było dużo więcej
niż w zeszłym roku. Znakomicie to widać, o upodobały sobie okoliczne krzaki i
siedzą na nich od rana do wieczora. Co jakiś czas podrywają się, by napchać
sobie brzuszki i z powrotem usiąść, sprzeczając się ze sobą, kłócąc lub coś tam
sobie opowiadając. Niestety nie pojawił się kulawy Tomcio, który przylatywał
regularnie zeszłej zimy. Może dokonał żywota. Jedna nóżka wyginała się mu
odwrotnie. Być może już z taką wadą się wykluł.
W zeszłym roku zobaczyliśmy ku naszemu zdumieniu ptaka,
który był nam zupełnie nieznany. Początkowo myślałem, że to gołąb, ale był od
gołębia bardziej kolorowy i śmiesznie podskakiwał. Moja sprytna żona dość
szybko znalazła w Internecie, że to po prostu sójka. Któregoś dnia okazało się,
że to tak naprawdę dwie sójki. Co jakiś czas przylatują i zaglądają do karmnika
powieszonego na płocie, z którego wyciągają chyba orzeszki ziemne, którymi
raczą się też wrony szare. Sójki dobierają się również do powieszonych na płocie
kuleczek w siateczkach.
Lubimy wrony. Wrony są zabawne. Zarówno te olbrzymie czarne,
jak i szare.
Na wiosnę albo pod koniec zimy pojawiają się też szpaki.
Szpaki wydziobują ziarenka, które chyba dojrzewają na krzakach przez zimę.
Pierwszy raz zobaczyliśmy je albo zeszłej zimy, albo dwa lata temu. Zabawne
jest to, że siedzą sobie razem z wróblami. Wróble jakby zupełnie się szpakami
nie przejmują. Czasami mam wrażenie, że lądując na gałązkach któryś wpadnie na
głowę takiemu szpakowi. Wygląda to też tak, jakby wróble z tymi szpakami się
przekomarzały albo o czymś sobie tam opowiadały.
Są też i sroki. Sroki to w ogóle osobna historia... Tak samo zresztą, jak i wrony.
Photo by Jonnelle Yankovich on Unsplash
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz