Podobnie jak dwanaście miesięcy temu postanowiłem zacząć wczoraj nowy rok od wybrania się do kina (kto wie, może w ten sposób narodziła się „nowa świecka tradycja”?). Tym razem zdecydowałem się nadszarpnąć swoje i tak już nadwyrężone świętami fundusze i zobaczyć najnowsze „dzieło” Jamesa Camerona.
Jedyny powód, dla którego warto obejrzeć „Avatar” w trzech wymiarach (dwuwymiarowy już stanowczo odradzam, chyba, że nie wiecie, co robić z pieniędzmi i wolnym czasem – ale wówczas po co oglądać to w dwóch wymiarach?), to efekty specjalne. Warto bowiem znaleźć się przez chwilę we wnętrzu potężnego statku kosmicznego (początkowe sceny filmu), latającej maszyny bojowej lub w niezwykłym środowisku obcej planety (nawet jeśli niektóre pomysły mogą się wydać absurdalne). W gruncie rzeczy żałowałem po wyjściu z kina, że otwierająca film sekwencja nie trwała dłużej. „Odyseja kosmiczna” Kubricka robiłaby jeszcze bardziej oszałamiające wrażenie, gdyby nieżyjący już reżyser dysponował technologią dostępną Cameronowi.
Fabuła filmu jest banalna i przewidywalna. Inni już o tym zresztą pisali, więc szkoda słów. Ktoś porównał ten film do „Tańczącego z wilkami”. Myślę, że jest nawet jeszcze gorzej (oczywiście, ja też „nic nie rozumiem”, jak każdy biały Europejczyk lub większość cywilizowanych mieszkańców Ziemi). Nie wątpię natomiast, że włożono sporo pracy w tworzenie animacji i tutaj należy Camerona pochwalić. Zrobiono kolejny krok naprzód, choć po filmie dalej mam wrażenie, że postaciom niebieskich obcych ciągle jeszcze bliżej do bohaterów „Toy Story” niż do żywych stworzeń. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądanie trójwymiarowej dżungli na obcej planecie jest niezwykłym doznaniem.
Z absurdów, które zauważyłem, warto odnotować choćby takie:
1) Oto jesteśmy w świeci ekranów dotykowych, trójwymiarowych wizualizacji, dalece zawansowanej technologii, a w pewnym momencie jeden z bohaterów wyjmuje zwykłą książkę (Cameron chyba nie słyszał jeszcze o czytnikach elektronicznych, choć sam posługuje się najnowszą techniką filmową).
2) Żołnierz, który nie wykonuje rozkazu i wraca do bazy, nie ponosi za to żadnych konsekwencji, choćby w postaci nagany. Zapewne dowódca w tym całym zamieszaniu, jakie wywołały eksplozje pocisków, nie zwrócił na to uwagi. Ba! Dzięki temu ów żołnierz, który na szczęście jest również pilotem, może później sam pomóc w ucieczce więźniom.
3) Strzały i włócznie dzikich odbijają się od oszklonych kabin wozów i latających maszyn bojowych jak patyki, by potem ni stąd ni zowąd w decydującej bitwie przebijać szyby kokpitu. Co za sprzęt wojskowy ci durni Ziemianie wysłali na obcą planetę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz