Dowiedziałem się w poniedziałek z pewnej publicznej
rozgłośni, która nadaje program kulturalny, o istnieniu nieznanego mi poety.
Wygląda na to, że nazywa się Łolt Łajtman.
Słuchałem z zaciekawieniem. Prowadząca program poinformowała
mnie, że muzykę do paru utworów tego poety napisał Kurt Weill. Kiedy usłyszałem
tytuły tych wierszy (w tym znajomo mi brzmiący, a powiedziałbym, że wręcz
słynny, „Oh, Captain, My Captain”), uświadomiłem sobie, że chodzi tak naprawdę
o Walta Whitmana. Pani jednak z uporem maniaczki powtarzała: Łolt Łajtman,
Łolta Łajtmana, a nawet chyba usłyszałem coś jakby „Łejtman”.
Daleki jest od szydzenia z czyjejś (nie)znajomości języków obcych. Sam z
trudem opanowałem jeden, a i to po wielu latach i pogodziłem się z myślą, że
już nigdy nie będę nim dobrze władał. Z żalem też myślę o tym, że raczej już
pewnie nie poznam francuskiego, bez którego znajomości ciężko jest czytać
choćby fragmenty III części „Dziadów”. Wydaje mi się, jednak, że rozgłośnia
publiczna, utrzymująca się z pieniędzy publicznych, mająca też chyba pełnić
rolę edukacyjną (program kulturalny!) powinna dokładać – że tak powiem – pewnej
„należytej staranności”, nim puści audycję w eter. Sprawdzenie pewnych
informacji w epoce Internetu nie przysparza chyba tak wielkich trudności. Nawet
dysponując zwykłym telefonem komórkowym można potwierdzić prawidłową wymowę
nazwiska czy imienia słynnego poety w ciągu najwyżej pięciu minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz