Na film „Bóg w Krakowie” wybierałem się z pewnymi obawami,
spodziewając się „słusznego” katolickiego gniota, przesłodzonego i banalnego. Z
drugiej strony miałem po cichą nadzieję, że może polski film okaże się jakimś
przełomem, jakąś jaskółką przemian, być może początkiem fali nowych filmów
katolickich, które zaczną zdobywać wciąż rachityczny jeszcze rynek zdominowany
głównie przez amerykańskie filmy protestanckie.
Film okazał się miłym zaskoczeniem. Nie jest to wprawdzie
jakiś wielki dramat, choć bohaterowie przeżywają dylematy i muszą podejmować
trudne decyzje, ale dobrze zrobiony film katolicki, z elementami humoru, który
w lekki sposób podejmuje głębsze zagadnienia wiary.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy od razu, jest
pięknie, z pietyzmem sfilmowany Kraków. I to nawet w swojej wielkomiejskiej
atmosferze, z tramwajami, ruchem ulicznym i drutami przewodów elektrycznych
rysujących niebo – wciąż budzi zachwyt i chęć kupienia biletu, by w najbliższy
łykend odwiedzić starą stolicę Polski.
Kraków zresztą jest tutaj jednym z bohaterów, łącznikiem
siedmiu opowiadanych historii, które momentami na siebie się nakładają lub ze
sobą stykają. Kraków – miasto kościołów, sanktuariów, trwających wieki
zwyczajów i obrzędów religijnych. Kraków – miasto magiczne, a właściwie – nie,
nie magiczne – mistyczne. Kraków – miasto mistyczne. Kraków – miasto świętych,
których obcowanie jest również jednym z przewodnich motywów filmu.
Innym z takich „łączników” spajających obraz Reguckiego w
całość, motywów stanowiących klamrę, w którą zamknął swoje krakowskie
opowieści, jest postać brata Alberta, malującego Chrystusa.
Jest jeszcze jeden element, który łączy wszystkie opowieści,
ten najmniej przyjemny – postać złego ducha. Ów zły duch pojawia się w różnych
chwilach, zwłaszcza w momentach zwątpienia, załamania, podejmowania trudnych
decyzji. Ale nie tylko, bo przecież widzimy go również wówczas, kiedy
bohaterowie filmu przeżywają radosne wydarzenia. Jest więc jego obecność jakby
ostrzeżeniem, wezwaniem do czujności, świadomości, że nawet wtedy – a może
szczególnie wtedy – kiedy wydaje się nam, że Pana Boga złapaliśmy za nogi, zło
czai się gdzieś obok.
Z postacią złego ducha jest związany z kolei jeszcze jeden
wątek, który w gruncie rzeczy mnie ujął. Jest to jakby pójście pod prąd pewnej
sztampy filmowej – jest pokusa, jest odpowiedź na nią i za chwilę dwoje
kochanków tarza się w łóżku, na stole, w trawie lub gdzie ich tam trafi. W
filmie „Bóg w Krakowie” kobiety zdają się mieć więcej rozsądku niż bohaterki
amerykańskich (i nie tylko) produkcji.
Nie chciałbym tutaj zdradzać filmowych historii. Reżyser
dobrał znakomitą obsadę i już to skłania do pójścia na film. Warto jednak
wymienić wartości, jakich film ten jest afirmacją. Przede wszystkim jest on
pochwałą ludzkiej wolności, wolności podejmowania decyzji, dokonywania wyborów
moralnych. W jednej ze scen katolicki kapłan wygłasza właśnie taką pochwałę
wolności, uważając, że jest to rzecz, która się Panu Bogu chyba najbardziej
udała.
Obraz Reguckiego jest także wielką afirmacją miłości
małżeńskiej – wiernej aż po grób. Podkreśla jej ogromne walory. Jest ona
przecież kształtowaniem charakterów, pokonywaniem trudności, rozwiązywaniem
pojawiających się problemów. Rozwód, rozstanie to klęska, to pójście na
łatwiznę. Takie pójście na łatwiznę proponuje nowoczesna cywilizacja, często
ustami swoich mędrków, nauczycieli, terapeutów, dla których ewangeliczna zasada
nierozerwalności małżeństwa jest głupstwem.
A skoro już mowa o pójściu na łatwiznę, to „Bóg w Krakowie”
pokazuje, że czasami Stwórca oczekuje od nas wybierania tej trudniejszej
ścieżki, bardziej stromej, niełatwej, wbrew światu i jego zasadom, wbrew także
naszym pragnieniom spektakularnej kariery, wygodnego życia, prestiżu. I dużym
wsparciem jest tutaj zarówno mocna wiara, jak i kochający rodzice czy
członkowie rodziny gotowi zaaprobować te niełatwe wybory, szczerze mówiący o
swoich wątpliwościach, niepopierający pójścia na łatwiznę, bo szykuje się
znakomita praca, duże pieniądze, poważanie w środowisku.
W roku miłosierdzia nie mogło chyba zabraknąć w takim filmie
i tego wątku – wątku miłosierdzia właśnie. Jest on niezwykle istotny. I chodzi
zarówno o miłosierdzie Boga, jak i miłosierdzie człowieka dla jego bliźnich.
Miłosierdzie, które pozwala zresztą uwolnić się od rozpaczy, odzyskać nadzieję,
narodzić się na nowo, by powrócić do kochającego Ojca.
I wreszcie temat, który zdaje mi się być niezwykle ważny w
dziele Roguckiego – motyw świętych obcowania. Pokazany z humorem, ale też i
serio, bo przecież z filmu przebija świadomość, że jest to coś jak najbardziej
realnego, że modlitwa za wstawiennictwem świętych ma jak najbardziej sens, a
rezultaty mogą nas zaskakiwać. Bo przecież nie zawsze spełnienie przez Boga
naszych próśb musi być zgodne z naszymi ułomnymi niejednokrotnie oczekiwaniami.
A to świętych obcowanie ułatwiają szczególne miejsca, których w Krakowie można
odnaleźć sporo – kościoły, kaplice, święte obrazy i rzeźby. To tam także
poprzednie pokolenia zanosiły swoje modlitwy, błagania, prośby. I jak pokazują
pozostawione wota, doczekiwały się ich spełnienia. Świat bowiem doczesny
przenika się ze światem nadprzyrodzonym, teraźniejszość z przeszłością, a Bóg
czasami cierpliwie czeka na nasz powrót. Nie tylko w Krakowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz