Od kilku dni coś się dzieje. Szum w mediach. Nie, nie chodzi
o nową ustawę o „obozach śmierci”. Moja żona pyta mnie któregoś dnia:
– Ciekawe, czy uratują tego
Tomka.
– Przepraszam... kogo?? – reaguję
zaskoczony, próbując znaleźć w pamięci, czy któremuś z naszych znajomych się
ostatnio coś stało. Nic nie przychodzi mi do głowy.
– No... tego alpinistę...
wiesz...
– Alpinistę? No właśnie nie
wiem...
– Utknął, warunki pogodowe
kiepskie... – żona zaczyna opowiadać.
Chwilę słucham, potem macham ręką niecierpliwie:
– Nie znam człowieka, jakoś nie
potrafię się tym przejąć. Chyba mam ważniejsze tematy...
Czyjaś śmierć z pewnością nie jest tematem do żartów. Śmierć
w górach, w śniegu i zawierusze niewątpliwie jest dramatem. Wszak każdy z nas
został przez Pana Boga powołany, by wypełnić tu jakieś zadanie, a śmierć w
wypadku, śmierć gwałtowna jest tragiczna. Już nic nie da się w życiu naprawić,
nic zmienić, być może zostawia się bliskich, rodzinę, niedokończony projekt,
zaczętą książkę... A przede wszystkim może umiera się nie będąc w stanie łaski
uświęcającej, co już jest prawdziwą tragedią – drogą prosto na wieczne
potępienie.
Powiem szczerze: nie wiem, dlaczego miałbym przejmować się
jakimś zupełnie nieznanym mi alpinistą. Są inne sprawy, inni ludzie, są moi
bliscy. Jak podejrzewam, o tym alpiniście dyskutują wszędzie. Robiąc ostatnio
zakupy słyszałem przypadkiem, jak pracownicy supermarketu wymieniali się
poglądami. Tak jakby dotyczyło to ich bliskiego, krewnego. Ludzie więc śledzą
pilnie wiadomości. Stają się niemal ekspertami od warunków pogodowych, od
wspinaczki wysokogórskiej, poznają biografię tego wcześniej zupełnie im
nieznanego człowieka, a przy okazji wychodzą na wierzch jakieś niemiłe fakty
rodzinne itd., itp. Czy gdyby ten człowiek roztrzaskał się na motocyklu i teraz
walczył o życie w szpitalu, ktoś by się tym przejął? Wątpię.
No chyba że media zrobiłby z tego „szoł”, ustawiły kamery
wokół wejścia do sali szpitalnej, przerywałyby program, by nadać transmisję na
żywo i wypowiedź kolejnego „eksperta” lub członka rodziny, zasypywały nas
setkami szczegółów (o prędkości motocykla w czasie wypadku, warunkach
pogodowych, biografii ofiary, jego pasjach i sukcesach, szansach na przeżycie
po takim wypadku, detalach związanych z operacją itp., itd.). Ale chyba nawet
wówczas nie byłoby to tematem rozmów w biurach, sklepach, na przystankach
autobusowych, w szkole i przy domowym stole. Co najwyżej wywoływałoby
zdumienie, że media poświęcają temu czas. Nawet gdyby to był pan Władek z
jakiegoś Pcimia Dolnego, który całe życie był przykładnym ojcem i mężem,
wychował trójkę dzieci, założył firmę, która dała miejsca pracy lokalnym
mieszkańcom, łożył hojne datki na działalność charytatywną i pomagał osobiście
udzielając się w miejscowym hospicjum... Nawet wówczas pewnie pies z kulawą
nogą by się tym nie zainteresował. No może z wyjątkiem mieszkańców tego Pcimia
Dolnego.
Chyba najlepiej skomentował to w swoim charakterystycznym
jak zwykle stylu Coryllus.
Tymczasem patrzę na balkon, gdzie wróble i sikorki zlatują
się chmarami na śniadanie, obiad i kolację – choć tych posiłków mają tak na oko
dużo więcej w ciągu dnia niż przeciętny człowiek. Wróble lubią siadać na
barierce balkonu i obserwować. Sikorki bogatki wpadają i wypadają jak myśliwce
z „Bitwy o Anglię”. Modraszki, które dla odmiany nazywamy z żoną sikorkami
„ubożuszkami”, choć tak malutkie, że dziecko mogłoby schować je w dłoni, są
dzielniejsze od swych większych krewniaczek, nie płoszą się tak łatwo, siedzą i
podziobują ziarno nawet, gdy się stoi przy samej szybie. Jedna z nich jest
szczególnie zadziorna i goni większe bogatki. Od czasu do czasu wpada rudzik,
który jest bardzo nieśmiały. Drepcze zabawnie po podłodze, przystaje, przygląda
się ostrożnie, w razie gwałtowniejszego ruchu szybko ucieka. Piękny ptaszek,
wyjątkowe ubarwienie piórek!