Koronawirus rąbnął w każdego jak grom z jasnego nieba. Nagle
okazało się, że wszystkie plany wzięły w łeb: zaplanowane wakacje są pod
znakiem zapytania. Klienci odwołują spotkania. W supermarkecie nagle nie można
kupić głupiego koncentratu pomidorowego, którego używam do różnych sosów. Msza
niedzielna była doświadczeniem przedziwnym, jakby doszło do katastrofy i w
kościele zebrali się nieliczni ocaleni, którzy na dodatek trzymali się od
siebie z daleka, by nie stać się kolejnymi ofiarami.
A przecież w gruncie rzeczy to niezła nauczka. Wiele rzeczy
bowiem bierzmy za oczywiste. Planujemy następny dzień i jesteśmy przekonani, że
jutro wstaniemy rano, że zrobimy kawę dla żony albo pojedziemy autem na
spotkanie z klientem. Wydaje się nam, że zaplanowane wyjście do kina w
niedzielę jest tak oczywiste, jak ekran komputera, na który teraz patrzę...
Tymczasem to tylko pozór. Nic nie jest pewne. To tylko się
nam tak wydaje, że po poniedziałku będzie bez wątpienia wtorek. Wie to każdy,
kto przeżył nagłą śmierć kogoś bliskiego. Wie to każdy, kto doświadczył
wypadku, kiedy wydawało się, że oto jedzie na wymarzone wakacje albo spotkanie
z przyjacielem i przecież za chwilę to stanie się faktem, a nie tylko
wydarzeniem zaplanowanym w kalendarzu. Takie rzeczy dzieją się codziennie,
tylko może akurat nie dotykają nas właśnie, ale kogoś innego. Oglądamy filmy
katastroficzne, ale traktujemy je tylko jako fikcję, a nie coś, co mogłoby nas
spotkać.
A tu proszę... Buch! Jakieś niewidoczne żyjątko, które atakuje
niewiadomo nawet kiedy. Prowadzimy sobie rozmowę z przyjacielem lub przypadkowo
poznanym człowiekiem na przystanku i nieświadomi wracamy do domu, a w naszym
organizmie już dokonuje się inwazja i być może przynosimy tę inwazję do domu,
do bliskich...
To wszystko może brzmieć przerażająco, kiedy uświadomimy
sobie, że to rzeczywistość i że właśnie teraz może paść na mnie lub na osobę mi
bliską. I nie uspokaja, że umierają osoby starsze, schorowane, jeśli jesteśmy
akurat jeszcze w sile wieku. Z niepokojem obserwujemy symptomy, zastanawiamy
się, czy nie mamy jakichś powikłań, które w połączeniu z wirusem wyekspediują
nas nagle w ostatnią podróż naszego życia.
Ale raz jeszcze: nic nie jest pewne. To mogło spotkać nas
każdego dnia: kiedy idziemy do parku, kiedy wokół bawią się dzieci, kiedy
robimy zakupy lub czekamy na przystanku, a w telewizji nie ma nic o inwazji
żadnego koronawirusa ani innych obcych. To może nas spotkać w najzwyklejszy ze
zwykłych dni. I nawet inni tego nie zauważą. Telewizja nie odnotuje. Może
przejmą się tylko bliscy.
Przyszłość tak naprawdę nie od nas zależy. A jeśli nad czymś
panujemy, to tylko się nam tak wydaje. Zdawali sobie z tego sprawę w
średniowieczu, pisali o tym poeci barokowi. Panem świata jest Bóg i to w Nim
trzeba pokładać ufność. Pandemia czy epidemia odsłoniła tylko to, jak kruche są
podstawy naszej ufności we własne siły, naszej pewności co do jutra.
Dlaczego więc tak wielu wpada w panikę? W każdej chwili, w
najzwyklejszy z najzwyklejszych dni musimy być gotowi. Nie my jesteśmy panami
historii, nie my jesteśmy panami jutra. Jest jeden Pan. Jemu oddajmy pokłon i
Jemu ufajmy.
Photo by Daniele Levis Pelusi on Unsplash
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz