Nowe przepisy odnośnie poruszania się po mieście w zasadzie
niewiele zmieniają w moim życiu. W ostatnim czasie zwłaszcza pracuję głównie w
domu, więc to niewiele mnie dotyka. Cenię sobie taką niezależność, choć czasami
może to wymagać umiejętności samodyscypliny. Nowe restrykcje zresztą w
przypadku codziennego życia nie są tak restrykcyjne, bo okazuje się, że tak
naprawdę to z domu można wyjść pod byle pretekstem. Nawet jeśli nie ma się psa
(na ten temat było trochę żartów w sieci).
Nurtuje mnie natomiast nieustannie pytanie: Skąd u
rządzących takie zapędy, by ograniczać coraz bardziej liczbę wiernych w
kościołach? Dlaczego np. autobusem, który jest dużo mniejszy od przeciętnego
katolickiej świątyni, może jechać ok. 25 osób? Czy te autobusy są potem po
każdym kursie dezynfekowane? Przecież nikt nie sprawdza, kto gdzie siedział.
Nie ma praktycznie możliwości uniknięcia potencjalnego skażenia – poręcze,
siedzenia, dotknięcie drzwi, oparcie się ręką o ścianę lub szybę autobusu... Na
zdrowy rozum cała komunikacja miejska w tej sytuacji powinna być zawieszona!
Albo inny przykład. Byłem wczoraj w nocy w dużym sklepie z
sieci obsługującej firmy i prywatne biznesy (nazwy nie będę podawał). Trzeba
mieć kartę, więc spodziewałem się, że może wieczorem będzie mniej ludzi i
będzie wygodniej zrobić zakupy z zachowaniem względów bezpieczeństwa.
Spodziewałem się jakichś ograniczeń, pilnowania, by nie weszło za dużo ludzi.
Nawet powiedziałem żonie, że nie gwarantuję, iż przyjadę z zakupami.
Nic z tych rzeczy. Do sklepu mogła wejść praktycznie każda
ilość osób. Część klientów miała maseczki, a nawet rękawiczki. Inni chodzili
nie mając jakiegokolwiek zabezpieczenia przed potencjalnym zarażeniem. Panie
prze kasach miały specjalne ochraniacze i gumowe rękawiczki. W alejkach nie
dawało się uniknąć przejścia obok kupujących. Wprawdzie informowano nieustannie
przez megafony o zachowaniu odległości minimum 1 metra, ale też chyba nie
wszyscy tego przestrzegali dość ściśle, choć większość starała się dostosować.
Jak to zatem jest, że w sklepie może przebywać dużo większa
liczba osób, które nieustannie się przemieszczają, dotykają towarów, przebierają
w nich, a więc być może ktoś z nich rozsiewa wszędzie koronawirusa i stwarza
zagrożenie, a w kościele, w którym ludzie przemieszczają się tylko zajmując
miejsce i przystępując do Komunii św. może obecnie we Mszy św. uczestniczyć
tylko 5 osób?? Dlaczego akurat kościół traktuje się jako miejsce dużo
groźniejsze? Moim zdaniem właśnie tam zagrożenie jest dużo, dużo mniejsze,
jeśli nie w ogóle minimalne. Kiedy ostatnio uczestniczyłem we Mszy św. było bez
wątpienia mniej niż 50 osób. Wszyscy trzymali się przepisów. Nikt nie stwarzał
zagrożenia. Dużo mniej bezpiecznie natomiast czułem się wczoraj na zakupach.
Powtórzę więc ponownie, bo nie przestaje mnie to nurtować:
dlaczego akurat kościoły traktuje się jako miejsce stwarzające dużo większe
zagrożenie? Czyżby rządzący chronili księży i wstydzili się do tego przyznać? Pomijam
już fakt, że to właśnie tam – w kościele – znajduje się Stwórca w sposób
szczególny, bo w Najświętszym Sakramencie. A więc gdzie szukać lepszej ochrony?
Photo by Josh Applegate on Unsplash
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz