środa, 25 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 05: Czy kościoły roznoszą zarazę?

Nowe przepisy odnośnie poruszania się po mieście w zasadzie niewiele zmieniają w moim życiu. W ostatnim czasie zwłaszcza pracuję głównie w domu, więc to niewiele mnie dotyka. Cenię sobie taką niezależność, choć czasami może to wymagać umiejętności samodyscypliny. Nowe restrykcje zresztą w przypadku codziennego życia nie są tak restrykcyjne, bo okazuje się, że tak naprawdę to z domu można wyjść pod byle pretekstem. Nawet jeśli nie ma się psa (na ten temat było trochę żartów w sieci).

Nurtuje mnie natomiast nieustannie pytanie: Skąd u rządzących takie zapędy, by ograniczać coraz bardziej liczbę wiernych w kościołach? Dlaczego np. autobusem, który jest dużo mniejszy od przeciętnego katolickiej świątyni, może jechać ok. 25 osób? Czy te autobusy są potem po każdym kursie dezynfekowane? Przecież nikt nie sprawdza, kto gdzie siedział. Nie ma praktycznie możliwości uniknięcia potencjalnego skażenia – poręcze, siedzenia, dotknięcie drzwi, oparcie się ręką o ścianę lub szybę autobusu... Na zdrowy rozum cała komunikacja miejska w tej sytuacji powinna być zawieszona!

Albo inny przykład. Byłem wczoraj w nocy w dużym sklepie z sieci obsługującej firmy i prywatne biznesy (nazwy nie będę podawał). Trzeba mieć kartę, więc spodziewałem się, że może wieczorem będzie mniej ludzi i będzie wygodniej zrobić zakupy z zachowaniem względów bezpieczeństwa. Spodziewałem się jakichś ograniczeń, pilnowania, by nie weszło za dużo ludzi. Nawet powiedziałem żonie, że nie gwarantuję, iż przyjadę z zakupami.

Nic z tych rzeczy. Do sklepu mogła wejść praktycznie każda ilość osób. Część klientów miała maseczki, a nawet rękawiczki. Inni chodzili nie mając jakiegokolwiek zabezpieczenia przed potencjalnym zarażeniem. Panie prze kasach miały specjalne ochraniacze i gumowe rękawiczki. W alejkach nie dawało się uniknąć przejścia obok kupujących. Wprawdzie informowano nieustannie przez megafony o zachowaniu odległości minimum 1 metra, ale też chyba nie wszyscy tego przestrzegali dość ściśle, choć większość starała się dostosować.

Jak to zatem jest, że w sklepie może przebywać dużo większa liczba osób, które nieustannie się przemieszczają, dotykają towarów, przebierają w nich, a więc być może ktoś z nich rozsiewa wszędzie koronawirusa i stwarza zagrożenie, a w kościele, w którym ludzie przemieszczają się tylko zajmując miejsce i przystępując do Komunii św. może obecnie we Mszy św. uczestniczyć tylko 5 osób?? Dlaczego akurat kościół traktuje się jako miejsce dużo groźniejsze? Moim zdaniem właśnie tam zagrożenie jest dużo, dużo mniejsze, jeśli nie w ogóle minimalne. Kiedy ostatnio uczestniczyłem we Mszy św. było bez wątpienia mniej niż 50 osób. Wszyscy trzymali się przepisów. Nikt nie stwarzał zagrożenia. Dużo mniej bezpiecznie natomiast czułem się wczoraj na zakupach.

Powtórzę więc ponownie, bo nie przestaje mnie to nurtować: dlaczego akurat kościoły traktuje się jako miejsce stwarzające dużo większe zagrożenie? Czyżby rządzący chronili księży i wstydzili się do tego przyznać? Pomijam już fakt, że to właśnie tam – w kościele – znajduje się Stwórca w sposób szczególny, bo w Najświętszym Sakramencie. A więc gdzie szukać lepszej ochrony?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz