Obejrzałem wczoraj w kinie przepiękny film Waldemara Krzystka. „Mała Moskwa”, bo o niej mowa, to doskonale opowiedziana historia grzesznej i tragicznej miłości, znakomicie odtworzone realia lat sześćdziesiątych, kapitalny pomysł z wykorzystaniem jako motywu muzycznego utworów Ewy Demarczyk oraz prześliczna rosyjska aktorka Swietłana Chodczenkowa w roli głównej. Piosenki Ewy Demarczyk w wykonaniu Rosjanki nabierają tutaj nowego sensu, wzbogacają i pogłębiają wymowę samego filmu, nadają mu specyficzny klimat współgrający z ładnymi malarsko zdjęciami (za które należą się ich autorowi osobne pochwały).
Film Krzystka to nie tylko opowieść o miłości, o namiętności, o uczuciach. To także film o tamtych czasach, pokazujący armię sowiecką jako armię okupacyjną, to obraz systemu komunistycznego niszczącego najbardziej intymne relacje międzyludzkie, odbierającego osobom ich godność, wolność postępowania, podejmowania decyzji, łamiącego charaktery. Ważny jest tutaj kontekst, jakim jest inwazja na Czechosłowację wojsk Układu Warszawskiego, a która stanowi tło opowiadanej historii miłosnej. Nie pozbawiony znaczenia jest przejmujący wątek ormiańskiego małżeństwa pragnącego ochrzcić potajemnie swoje dziecko; wątek mówiący o strachu i zdradzie, o tłamszeniu ludzkiej godności i uczciwości.
Jest to też film o rosyjskim zauroczeniu polską kulturą, ale także o mieszaninie pogardy i fascynacji, uprzedzeń i ciekawości odczuwanych wobec polskości i Polaków, co znakomicie oddaje podwójna rola córki i matki, jaką odgrywa Swietłana Chodczenkowa. To wizerunek niełatwych, pozbawionych sentymentalizmu relacji polsko-rosyjskich, wyrządzonych Polakom, ale także innym podbitym narodom krzywd. A przy tym trzeba od razu zastrzec, że nie jest to film antyrosyjski, lecz oddający sprawiedliwość tamtym czasom i wydarzeniom, przekazujący prawdę o tamtych realiach, której trudno szukać w powstających za czasów PRL-u fałszywych wizjach przyjaźni polsko-radzieckiej.
Biorąc pod uwagę sam wątek miłosny, zauważamy, że reżyser unika banału. Zostawia ocenę postępowania głównych bohaterów dramatu widzom. Nie mamy tutaj prostego schematu, prymitywnego kontrastu typu: rosyjski mąż – tyran, brutal i pijanica, polski kochanek – szarmancki, piękny i dobry. Myślę, że sympatia widzów kieruje się nie tylko ku zakochanej parze, ale także ku zdradzanemu mężowi rosyjskiej piękności. Postępowanie zaś Michała musi rodzić również pytania natury moralnej. Krzystek w ogóle opowiada całą historię z jakąś dyskrecją, delikatnością, unikając histerycznych tonów czy przeszarżowanych scen erotycznych (jakże subtelnie i pięknie można pokazać ludzką seksualność unikając przy tym dosłowności!).
Jeśli chodzi o wspomnianą już wcześniej stronę wizualną dzieła Krzystka, to w pamięć zapada kilka scen. Oprócz m.in. znanego ze zwiastunów, a zamieszczonego poniżej fragmentu wykonania „Grande Valse Brillant.”, a także ładnej – również dzięki urodzie grającej Wierę aktorki – scenki w zimie, pod powiekami mam wciąż zwłaszcza dwie z nich. Pierwsza, dość symboliczna, to okręcone drutem kolczastym pnie drzew na spacerniaku dla umysłowo chorych, gdzie spotykają się Wiera i Michał. W ogóle całość tego epizodu ma silną wymowę symboliczną określającą zarówno komunistyczny system zniewalania, jak i tragiczną sytuację głównych bohaterów. Druga to ostatnie chwile Wiery na moście – chyba nie bez kozery nasuwające skojarzenia ze słynnym obrazem Pietera Bruegela „Upadek Ikara”, choć rozgrywające się w innej scenerii. Podobnie jak na znanym wizerunku, Wiera ginie nie zauważona przez zajętych swoimi sprawami ludzi. I podobnie jak tam, pozostaje pielęgnowana przez ludzką pamięć legenda, tym razem o Rosjance, która się zakochała tragicznie w Polaku i popełniła samobójstwo z miłości. A więc jest to również film o tajemnicy jednostkowego losu i o legendzie pielęgnowanej przez ludzką pamięć.
Chyba pierwszy raz od dłuższego już czasu zobaczyłem na srebrnym ekranie pięknie pokazaną historię, którą chciałbym obejrzeć ponownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz