Nie wiem, czy prezydent Łodzi zdoła doprowadzić do ustawowego uznania święta Trzech Króli dniem wolnym od pracy, jednak cieszy mnie, kiedy pojawiają się inicjatywy przywracające bądź stare dobre tradycje, bądź wprowadzające nowe nadające lokalnego kolorytu naszym miastom i służące szczytnym celom. A za taki pomysł należy niewątpliwie uznać Orszak Trzech Króli, który przemaszerował ulicami Warszawy 4 stycznia. Jeśli projekt Kropiwnickiego się powiedzie i 6 stycznia, uroczystość Objawienia Pańskiego, stanie się dniem wolnym, to może podobne orszaki pojawią się i w innych miastach, z czasem przeradzając się w bogate, acz nie pozbawione religijnego wymiaru festyny.
Argumenty gospodarcze i lamenty, że budżet państwa straci na tym jakieś 1,5 miliarda złotych mało mnie przekonują (pomijając już fakt, na ile te obliczenia są wiarygodne). Tak rozumując należałoby stwierdzić, że najlepiej w ogóle nie obchodzić żadnych świąt, gdyż podliczając to wszystko razem otrzymamy jakąś astronomiczną sumę, która nie wpływa do budżetu państwa, bo obywatele wolą na przykład pójść do kościoła zamiast pracować. Rozwiązaniem byłoby od razu wprowadzić system niewolniczy i po kłopocie. Kiedy więc słyszę hasło: „Po pierwsze gospodarka, durniu!”, mam zawsze ochotę zawołać: „Po pierwsze Bóg, półgłówku!”
A ponoć, kiedy Bóg jest na swoim miejscu, wszystko inne też jest na swoim miejscu.
Dziś we Wrocławiu zaś w nocy mroźnie i mgliście. Szron maluje drzewa na biało. Jeśli pogoda się nie zmieni, to może ranek przywita nas takimi widokami:
"A ponoć, kiedy Bóg jest na swoim miejscu, wszystko inne też jest na swoim miejscu."
OdpowiedzUsuńHm... Nie wiem kto to powiedział, ale zrobił to celnie.
Oczywiście wiemy, że nie idzie tu o prawdę obiektywną (On stale jest na właściwym miejscu, i nic tego nie zmieni), lecz o to, czy na własciwym miejscu jest On u mnie, w moim "porządku świata". A z tym, niestety, bywa już różnie.
Ale gdy czytam coś takiego, łatwiej mi sobie o tym przypomnieć...