Temat lustracji jest niestety ciągle aktualny i powraca jak bumerang. Truizmem jest pisanie, że uporali się z nim np. już dawno Niemcy i Czesi, choć i tam od czasu do czasu wychodzą na jaw zaskakujące i nieznane do tej pory fakty. Co najmniej przykra jest też kwestia agentów lub współpracowników SB w Kościele, nawet jeśli, jak twierdzi m.in. ks. Isakowicz-Zalewski, był to ledwo ułamek całego duchowieństwa. Ileż razy również można powtarzać, że pomysł, iż tajna policja fałszowała swoje własne akta jest absurdalny?
Choć więc o lustracji napisano już sporo, postanowiłem dorzucić i swoje trzy grosze. Tym razem na temat środowiska akademickiego. Przypomniało mi się bowiem nie tak dawne, bo pochodzące z 13 listopada ubiegłego roku „Oświadczenie studentów, doktorantów oraz młodych pracowników naukowych Centrum Astronomii UMK w Toruniu” dotyczące problemu lustracji w środowisku naukowym, a konkretnie będące „akcją poparcia dla prof. Andrzeja Kusa”. Myślę, że warto je przywołać, bo jest ono swoistym pars pro toto, pokazując specyficzną mentalność, jak również pewne dziwne meandry myśli, zwykłe (choć może nieświadome) przekłamania.
Jest w tym oświadczeniu parę rzeczy kuriozalnych. Skupię się jednak tylko na dwóch fragmentach. Choć kusi mnie bardziej szczegółowa analiza, to wiem, że czytanie na ekranie komputera dłuższych tekstów męczy wzrok. Zacznę może od końca. Otóż, studenci i pracownicy naukowi piszą w nim m.in.,
„że osoby zmuszane szantażem, bądź innymi środkami przymusu do współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL były i pozostają w dalszym ciągu ofiarami tamtego strasznego systemu. Rzeczywistą odpowiedzialność ponoszą natomiast nie niepokojeni obecnie przez historyków i media oraz nie ponoszący do tej pory właściwie żadnej odpowiedzialności funkcjonariusze SB, a także ludzie tworzący aparat partyjny PZPR oraz system władzy PRL”.
Czy faktycznie byli esbecy pozostają „nie niepokojeni” przez historyków? Wystarczy wejść na stronę IPN-u, by zadać kłam temu twierdzeniu. Czy prezentowanie „Twarzy bezpieki” wraz z opisem kwalifikuje się czy nie według młodych ludzi jako „niepokojenie”? A co z Katalogiem funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa? Czy któryś z doktorantów lub szanownych studentów cieszyłby się, gdyby znalazł tam swoje nazwisko? Nie odczuwałby pewnego „niepokoju”? Pomijam już publikowane książki i artykuły, na których czytanie nasi wpatrujący się w firmament niebieski astronomowie widać nie mają czasu. Jeśli chodzi natomiast o media, to przyznałbym im tutaj rację tylko częściowo. Autorzy „Oświadczenia...” bowiem zdają się wkładać do jednego worka dziennikarzy, którzy najprawdopodobniej wcale nie chcieliby się tam razem znaleźć. Może przed napisaniem czegoś takiego powinni byli wpierw dowiedzieć się odrobinę o tym, jakie problemy mieli publicyści próbujący właśnie nieco „poniepokoić” byłych esbeków lub opisać funkcjonowanie byłych agentów służb specjalnych po transformacji ustrojowej? Co do odpowiedzialności sądowej byłych funkcjonariuszy SB i PZPR, to należy się niestety zgodzić. Ale i tutaj można znaleźć konkretnych ludzi odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Czy nie są to aby w głównej mierze te same osoby, które tak chętnie gardłują przeciw lustracji?
Mocno kontrowersyjna jest również kwestia, w jakim sensie i na ile dawni współpracownicy służb „tajnych i dwupłciowych” „pozostają w dalszym ciągu ofiarami tamtego strasznego systemu”? Biorąc pod uwagę kariery niektórych z nich, stwierdzenie takie jest w jakiejś mierze wątpliwą, nieuprawnioną generalizacją.
Inny fragment tego „Oświadczenia” jest dość zastanawiający:
„Wspomniani Profesorowie pozostają naszymi autorytetami naukowymi, niezależnie od informacji ujawnionych przez Instytut Pamięci Narodowej, a zgromadzonych przez bezwzględnie posłusznych systemowi funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa PRL”.
To, że ktoś może być autorytetem w swojej dziedzinie, a jednocześnie być np. kanalią i szubrawcem, nie jest żadną rewelacją. Nie trzeba teleskopu, by to odkryć. Można przecież być zwykłą szują i jednocześnie dokonać przełomowych obserwacji astronomicznych dajmy na to w systemie słonecznym. Można być łajdakiem i niedościgłym specjalistą od poezji antycznej. Nie twierdzę, że któryś ze wspomnianych profesorów jest czy był łotrem. Nie mi w to wnikać. Chodzi o sam mechanizm. Czyżby w ujawnionych informacjach i komentarzach kwestionowano autorytet naukowy posądzonych o współpracę profesorów? Czy może moralne prawo do tego, by być wychowawcą młodzieży lub ich prawo do czerpania korzyści z osiągniętych w nieuczciwy sposób zaszczytów, jeśli te posądzenia okazałyby się prawdziwe? Albowiem były chyba i takie przypadki, gdy promowano miernoty, a prawdziwe talenty utrącano, bo nie chciały donosić na kolegów lub wychwalać „jedynie słusznej ideologii”?
A jeszcze na dodatek w tym wszystkim ten zadziwiający passus o fachowości byłych esbeków. Bo jakże inaczej interpretować to, że byli oni „bezwzględnie posłuszni systemowi”? Chyba tylko tak, że sumiennie wykonywali polecenia i powierzone im zadania, a więc gromadzone przez nich akta muszą się wykazywać rzetelnością i wiarygodnością podanych tam informacji. Inaczej wprowadzałyby bałagan i zamieszanie. O co więc chodzi tak naprawdę sygnatariuszom tego dziwnego listu? O stwierdzenie, że owszem, akta są prawdziwe, ale oni i tak nie będą ich brać pod uwagę, bo ważniejsza jest dla nich kompetencja i wiedza profesorów?
Choć więc o lustracji napisano już sporo, postanowiłem dorzucić i swoje trzy grosze. Tym razem na temat środowiska akademickiego. Przypomniało mi się bowiem nie tak dawne, bo pochodzące z 13 listopada ubiegłego roku „Oświadczenie studentów, doktorantów oraz młodych pracowników naukowych Centrum Astronomii UMK w Toruniu” dotyczące problemu lustracji w środowisku naukowym, a konkretnie będące „akcją poparcia dla prof. Andrzeja Kusa”. Myślę, że warto je przywołać, bo jest ono swoistym pars pro toto, pokazując specyficzną mentalność, jak również pewne dziwne meandry myśli, zwykłe (choć może nieświadome) przekłamania.
Jest w tym oświadczeniu parę rzeczy kuriozalnych. Skupię się jednak tylko na dwóch fragmentach. Choć kusi mnie bardziej szczegółowa analiza, to wiem, że czytanie na ekranie komputera dłuższych tekstów męczy wzrok. Zacznę może od końca. Otóż, studenci i pracownicy naukowi piszą w nim m.in.,
„że osoby zmuszane szantażem, bądź innymi środkami przymusu do współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL były i pozostają w dalszym ciągu ofiarami tamtego strasznego systemu. Rzeczywistą odpowiedzialność ponoszą natomiast nie niepokojeni obecnie przez historyków i media oraz nie ponoszący do tej pory właściwie żadnej odpowiedzialności funkcjonariusze SB, a także ludzie tworzący aparat partyjny PZPR oraz system władzy PRL”.
Czy faktycznie byli esbecy pozostają „nie niepokojeni” przez historyków? Wystarczy wejść na stronę IPN-u, by zadać kłam temu twierdzeniu. Czy prezentowanie „Twarzy bezpieki” wraz z opisem kwalifikuje się czy nie według młodych ludzi jako „niepokojenie”? A co z Katalogiem funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa? Czy któryś z doktorantów lub szanownych studentów cieszyłby się, gdyby znalazł tam swoje nazwisko? Nie odczuwałby pewnego „niepokoju”? Pomijam już publikowane książki i artykuły, na których czytanie nasi wpatrujący się w firmament niebieski astronomowie widać nie mają czasu. Jeśli chodzi natomiast o media, to przyznałbym im tutaj rację tylko częściowo. Autorzy „Oświadczenia...” bowiem zdają się wkładać do jednego worka dziennikarzy, którzy najprawdopodobniej wcale nie chcieliby się tam razem znaleźć. Może przed napisaniem czegoś takiego powinni byli wpierw dowiedzieć się odrobinę o tym, jakie problemy mieli publicyści próbujący właśnie nieco „poniepokoić” byłych esbeków lub opisać funkcjonowanie byłych agentów służb specjalnych po transformacji ustrojowej? Co do odpowiedzialności sądowej byłych funkcjonariuszy SB i PZPR, to należy się niestety zgodzić. Ale i tutaj można znaleźć konkretnych ludzi odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Czy nie są to aby w głównej mierze te same osoby, które tak chętnie gardłują przeciw lustracji?
Mocno kontrowersyjna jest również kwestia, w jakim sensie i na ile dawni współpracownicy służb „tajnych i dwupłciowych” „pozostają w dalszym ciągu ofiarami tamtego strasznego systemu”? Biorąc pod uwagę kariery niektórych z nich, stwierdzenie takie jest w jakiejś mierze wątpliwą, nieuprawnioną generalizacją.
Inny fragment tego „Oświadczenia” jest dość zastanawiający:
„Wspomniani Profesorowie pozostają naszymi autorytetami naukowymi, niezależnie od informacji ujawnionych przez Instytut Pamięci Narodowej, a zgromadzonych przez bezwzględnie posłusznych systemowi funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa PRL”.
To, że ktoś może być autorytetem w swojej dziedzinie, a jednocześnie być np. kanalią i szubrawcem, nie jest żadną rewelacją. Nie trzeba teleskopu, by to odkryć. Można przecież być zwykłą szują i jednocześnie dokonać przełomowych obserwacji astronomicznych dajmy na to w systemie słonecznym. Można być łajdakiem i niedościgłym specjalistą od poezji antycznej. Nie twierdzę, że któryś ze wspomnianych profesorów jest czy był łotrem. Nie mi w to wnikać. Chodzi o sam mechanizm. Czyżby w ujawnionych informacjach i komentarzach kwestionowano autorytet naukowy posądzonych o współpracę profesorów? Czy może moralne prawo do tego, by być wychowawcą młodzieży lub ich prawo do czerpania korzyści z osiągniętych w nieuczciwy sposób zaszczytów, jeśli te posądzenia okazałyby się prawdziwe? Albowiem były chyba i takie przypadki, gdy promowano miernoty, a prawdziwe talenty utrącano, bo nie chciały donosić na kolegów lub wychwalać „jedynie słusznej ideologii”?
A jeszcze na dodatek w tym wszystkim ten zadziwiający passus o fachowości byłych esbeków. Bo jakże inaczej interpretować to, że byli oni „bezwzględnie posłuszni systemowi”? Chyba tylko tak, że sumiennie wykonywali polecenia i powierzone im zadania, a więc gromadzone przez nich akta muszą się wykazywać rzetelnością i wiarygodnością podanych tam informacji. Inaczej wprowadzałyby bałagan i zamieszanie. O co więc chodzi tak naprawdę sygnatariuszom tego dziwnego listu? O stwierdzenie, że owszem, akta są prawdziwe, ale oni i tak nie będą ich brać pod uwagę, bo ważniejsza jest dla nich kompetencja i wiedza profesorów?
Nie kwestionuję prawa młodych ludzi do wybaczenia ich mentorom. Tym bardziej, jeśli mieli oni faktycznie odwagę dobrowolnego, niewymuszonego przyznania się do wstydliwej lub ponurej przeszłości. Taką odwagę należy docenić, a skruszonemu dać szansę naprawienia lub odpokutowania swoich win. Zastanawia mnie jednak dziwna pokrętność myślenia, jaką dostrzegam w omawianym oświadczeniu, zasługującym chyba przez to na uważniejszą analizę. Nie dlatego, by dzielić włos na czworo, ale by zrozumieć, skąd bierze się tak naprawdę niechęć do lustracji środowisk naukowych. Byłby to lęk przed prawdą? A może zamiast antycznej formuły „Amicus Plato, sed magis amica veritas”, środowiska akademickie wolą nową jej wersję – „Amica veritas, sed magis amicus Plato”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz