Zawsze myślałem, że w tym wierszu Staffa jest jakiś element poetyckiej przesady, że przecież są piękniejsze rzeczy niż „drzewa w brązie zachodu kute wieczornym promieniem”. A poza tym, cóż jest tak pasjonującego w drzewach? A jednak fotografując tej zimy nagle odkryłem, że zauroczyło mnie właśnie ich piękno, choć niekoniecznie o zachodzie słońca i nie zawsze akurat tych wysokich. Chyba pierwszy raz tak naprawdę zrozumiałem „dendrologiczną” fascynację Jana Polkowskiego, który przecież swój ostatni wydany w drugim obiegu tomik zatytułował nie inaczej jak „Drzewa”.
Jak zwerbalizować ten zachwyt? Jak go wyrazić, opisać? Trudna sprawa. Być może jest to niesamowite bogactwo indywidualnych form: są drzewa dostojne, są tragiczne, są smukłe jak wiotkie panny, są rozpychające się na wszystkie strony jak brutalni wodzowie... Przepych kształtów, wręcz nadmiar tych wszystkich gałęzi, gałązek, gałązeczek... A jeszcze o każdej porze roku ich urok jest inny. I ogołocone z liści nie zawsze są smutne.
Być może jest to ich uparte, powolne wzrastanie, wytrwałe pięcie się w górę? Może ich długowieczność w porównaniu ze znikomością ludzkiego życia? Ciekawe, które z nich tutaj w Breslau, w moim najbliższym sąsiedztwie pamięta, jak w upalny dzień szukał wytchnienia w ich cieniu jakiś Hans albo Klaus albo jak przed gwałtowną letnią ulewą chronił się pod rozłożystym parasolem ich liści jakiś zakochany Gustav ze swoją pięknobrewą Agnes?
A może – jak zwykle zresztą – trzeba wziąć pod uwagę to wszystko razem i coś jeszcze, coś, czego w pełni słowami wyrazić się nie da? Bo i należy też uwzględnić ten cały kulturowy kontekst, przez pryzmat którego patrzymy na nie również w chwilach zachwytu. (A patrzymy?) Drzewo pojawia się wszakże w biblijnej historii upadku człowieka. Drzewo kojarzy się odkupieńczą Męką i Śmiercią. A więc patrząc na drzewo, czy widzę tylko drzewo czy coś jeszcze?
Myślę, że niektóre z nich powinny być pod specjalną ochroną i to nie jedynie z racji sędziwego wieku, ale szczególnego, wyjątkowego ich piękna. Ten uwieczniony na zdjęciu okaz nasuwa mi skojarzenia z dzikim wojownikiem w bojowym szale, z furią rzucającym się na wroga. Niestety ktoś wpadł na pomysł, by ustawić przed nim latarnię próbującą ograniczyć jego nieokiełznaną zdawałoby się ekspresję.
Ogołocone z liści zazwyczaj są... koronkowe :-)Takie jak te dzisiaj, w drodze. Brązowe długie szczupłe palce, w misternych białych ażurowych rękawiczkach. Każde drzewo z osobna, czy całe lasy w pasach przydrożnych - nie ma znaczenia. Każda kreseczka w inną, swoją stronę...
OdpowiedzUsuńKiedy to widzisz, i jeszcze do tego słuchasz czegoś równie pięknego jak one, chwila taka ma w sobie coś nieprawdopodobnie wzniosłego, by nie rzec wręcz - mistycznego.
Dzisiaj więcej w nich było brązu niż szarości, pewnie przez słońce, którego nie brakowało.