„Nie ma zbawienia jak tylko przez ziemię
jak szare ziarno młyn na mąkę miele
tak nas rozkłada na cząstki woda
rzeka hucząca w podziemnych ogrodach...”
(Wojciech Wencel, fragment wiersza Przez ziemię, z tomu Ziemia Święta).
Utwór Wojciecha Wencla należy do tych, które tkwią gdzieś w pamięci i co jakiś czas wracają jeśli nie w całości, to przynajmniej fragmentem. Pochodzi zresztą z tomiku, w którym można znaleźć garść pięknych, przejmujących wierszy o przemijaniu (np. cykl epitafiów), ale też o nadziei.
Ten, którego początkowy fragment przytoczyłem, zawiera w sobie zarówno grozę upływu czasu, znikomości i marności naszego istnienia, nieuchronności śmierci, jak i nadzieję. Właśnie dzisiaj, gdy przeczytałem go kolejny raz, nasunął mi skojarzenia z potężnym lejem. Drapiemy się po jego bokach w górę, rozpaczliwie próbujemy dobrnąć do krawędzi albo może udajemy, że go nie ma, ale siła ciążenia jest bezlitosna: „do wnętrza kuli pcha nas grawitacja”. I cokolwiek byśmy robili, nie da się uciec. Wcześniej czy później trafimy tam, gdzie słychać zgrzyt mielących żaren. Ale ten lej przypomina w rzeczywistości klepsydrę. I choć budzi to wszystko lęk, to ów lej otwiera się gdzieś po drugiej stronie. Otwiera się na coś, czego nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
Tak to ujrzałem teraz. A jest jeszcze wiatr, który wieje też w innych wierszach Wencla (zwłaszcza, mam wrażenie w „Imago mundi”), symbol Ducha Świętego. Wiatr, który zgina nas do ziemi jak źdźbła trawy. I oczyszczająca woda.
Zresztą przeczytajcie najlepiej sam utwór poety z Matarni. Warto się nad nim zadumać. Zwłaszcza dzisiaj i jutro jest dobra ku temu okazja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz