Kiedy przed laty czytałem wybór dramatów pisarzy
amerykańskich, uderzyła mnie jedna rzecz w szczególności – że wszystko to były
dramaty rodzinne, dziejące się w rodzinie. Nie pamiętam już samej publikacji,
ale jeśli to, co w niej przedstawiono – ten wybór amerykańskiej dramaturgii –
było odzwierciedleniem dominującej tendencji w pewnym okresie Stanów
Zjednoczonych, to mówiło to wiele o samym społeczeństwie amerykańskim, o tym, co
dla niego było wówczas rzeczą istotną. Pytanie – czy istotną i dziś, kiedy
tendencje podminowujące rodzinę i tradycyjne, oparte na religii jej rozumienie
szerzą się w zastraszającym tempie zarówno w samych Stanach, jak i w Europie?
Być może owe dramaty rejestrowały już wówczas z czułością najczulszych
sejsmografów zbliżającą się katastrofę?
Nie pamiętam, czy ów wybór dramatów zawierał tę sztukę
Tennessee Williamsa. Ale chyba musiała tam być. W każdym razie, po jej
(ponownym?) przeczytaniu, mam niejasne wrażenie, że już musiałem ją poznać
wcześniej i to raczej nie z telewizji ani po obejrzeniu spektaklu teatralnego.
„Cat on a Hot Tin Roof” to właśnie jedna z takich sztuk „rodzinnych”. Akcja
zacieśniona jest wręcz do jednego domu, jednego wieczora, a nawet do jednego
pokoju, który ma również swoją (dwuznaczną) przeszłość.
Myślę, że do pewnego stopnia, oprócz innych jej walorów, w
tej dwuznaczności, braku pewnych dopowiedzeń leży siła sztuki Williamsa. Nie
wiem, co z tego robią we współczesnych inscenizacjach tego znanego dramatu. Czy
przypadkiem nie uwypuklają wątku homoseksualnego? Współczesny polski tłumacz
(aktor-homoseksualista, który boi się przechodzić obok kościoła, by nie porwało
go złe Mzimu) spolszczył sztuki amerykańskiego dramaturga uwspółcześniając ich
język. Także i w tym przypadku, z tego, co wiem, nadał sztuce współczesnego
sznytu, ubrutalniając słownictwo, np. oddając słowo „sodomy” przez „anal”.
Dla mnie jest „Cat on a Hot Tin Roof” przede wszystkim
sztuką o zakłamaniu i samotności, ale też słabości i bezradności wobec
przemijania i cierpienia. Gdzieś w tle tego wszystkiego czai się potworna
pustka, czarna dziura, która czeka, by wchłonąć każdego z bohaterów po kolei. I
to zarówno antypatycznych Mea i Goopera, jak i Bricka i Maggie. Kiedy się o tym
myśli, zimny dreszcz przebiega po plecach. Zadziwiające jest dla mnie to, że
Big Daddy wywołał u mnie jako czytelnika odruchy jakiejś dziwnej sympatii i
współczucia i to mimo jego antypatycznego stosunku do biednej małżonki,
wulgarności, jak i potwornej pustki jego całego życia. Czyżby za tym wszystkim
kryła się właśnie owa czarna dziura, która już niedługo ma go wchłonąć?
Swój kieszonkowy egzemplarz „Cat on a Hot Tin Roof” nabyłem,
podczas ostatniego pobytu w Londynie, w tzw. „charity shop”, gdzie można kupić
za śmieszne pieniądze „mydło i powidło” z drugiej ręki. Sama książeczka
przypomina nieco modlitewnik, bo brzegi stron są czerwone, a została wydana w
serii „Signet Books” w Stanach. Wewnątrz jest kilka czarno-białych fotografii
ze słynnego filmu w reżyserii Richarda Brooksa z Paulem Newmanem i Elizabeth
Taylor oraz z broadwayowskiej inscenizacji. Zaletą tomu jest to, że jako
dodatek zamieszczono w nim drugą wersję III aktu. Jest to wersja, którą
Tennessee Williams opracował kierując się wskazówkami E. Kazana, reżysera tej
sztuki na Broadwayu. Ta wersja III aktu podoba mi się nawet bardziej niż
oryginalna. Jest bowiem bardziej dynamiczna, ekspresyjna. Sam Big Daddy pojawia
się w tej wersji ponownie i wypada tutaj zdecydowanie bardziej sympatycznie, co
musiało budzić u widza więcej współczucia. Z drugiej strony przeróbka ta wydaje
się psychologicznie nieco mniej wiarygodna (na co zresztą zwracał uwagę sam
autor sztuki w swoim posłowiu).
Sama książka jest w bardzo dobrym stanie. Zastanawiam się
więc biorąc ją do ręki, czy była w ogóle czytana, czy przeleżała ponad pół
wieku u kogoś na półce od czasu do czasu tylko odkurzana, czy może jednak ktoś
ją czytał choć raz, może dbał, żeby jej nie zniszczyć? I czy przywędrowała do
Londynu w czyjejś walizce lub plecaku ze Stanów, czy może została kupiona po
prostu w londyńskiej księgarni, by ostatecznie trafić do mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz