Są takie piosenki, które zapadają w pamięć i w serce.
Piosenki wyjątkowe, których można słuchać i słuchać, i słuchać... i znajdować
ciągle radość z faktu, że istnieją.
Od jakiegoś czasu słuchamy z żoną namiętnie piosenek
Jaromira Nohavicy. Choć język czeski wydaje się być bliski Polakom, to jednak
niekiedy więcej pozostaje w sferze domysłu. W czym też można znaleźć swoisty
urok. Josif Brodski znajdował taki na przykład, gdy czytał wiersze poetów
anglojęzycznych. Nie rozumiejąc wszystkiego zadawalał się tym, co dopowiadała
wyobraźnia.
Na szczęście Nohavica jest popularny nie tylko w Czechach i
ma grono wielbicieli w Polsce, a więc również istnieją polskie wersje jego
utworów (niekiedy wykonywane przez samego piosenkarza). Przyjeżdża tu także na
koncerty. Nie wiem, czy przypadkiem nie pierwszy jego koncert odbył się w
Polsce we Wrocławiu w roku 1989, kiedy to do stolicy Dolnego Śląska zjechali
bardowie z ówczesnej komunistycznej jeszcze Czechosłowacji, a raczej niekiedy spoza, bo na przykład
związany z Radiem Wolna Europa emigrant Karel Kryl koncertować w swoim kraju
wówczas nie mógł. Zjechali też Czesi i Słowacy, by ich posłuchać, a koncert w Teatrze Polskim był niesamowitym
wydarzeniem. Kto nie był, a mógł być, niech żałuje. Dla mnie wówczas magnesem
był oczywiście Kryl, którego piosenek słuchałem z wydanej chyba przez Nową
kasety magnetofonowej. Nohavicy nie znałem. Prawdopodobnie wtedy usłyszałem go
po raz pierwszy. To zresztą w ogóle historia na osobny tekst.
Nohavica podpadł mi swoimi donosami na Karela Kryla, do
czego przyznał się w roku 2006. Rzecz jasna tłumaczył się tym, że nie mówił
nic, co mogłoby komukolwiek zaszkodzić. Nieznośnie typowi są ci wszyscy kapusie
albo po prostu głupi. Gdyby choć jeden po prostu powiedział, że był świnią i że
nic go nie usprawiedliwia! Dobrze jednak, że się przyznał, a nie zaprzeczał jak
niektórzy. No cóż, człowiek bywa ułomny, a komunizm przyczynił się do
prostytuowania wielu artystów.
Ten epizod z przeszłości jednak nie przeszkadza mi podziwiać
poetyckich piosenek autora „Darmodzieja”. A i pewnie z samym autorem można by
nawiązać przyjazne relacje, bo nie wydaje się złym człowiekiem. Mój podziw i
szacunek budzi też to, że wziął się za bary ze swoim nałogiem i jest niepijącym alkoholikiem.
Z pewnym niepokojem myślę o tym, że gdyby nie to, chyba wielu jego piosenek by nie było, a
być może i samego pieśniarza nie byłoby już wśród nas. Zostałaby legenda. Ale
co nam po takich legendach?
Polskich wersji piosenek czeskiego barda można wysłuchać na
dwupłytowym albumie „Świat według Nohavicy”, gdzie jego utwory śpiewa śmietanka
polskich artystów znanych i mniej znanych. Sporo z jego bogatej twórczości
można znaleźć w Internecie.
Jak już napisałem na początku – są takie piosenki, które
zapadają w pamięć i w serce. Do takich należy bez wątpienia „Petersburg”, choć
u Nohavicy mógłbym wymienić ich co najmniej jeszcze kilka.
Nie zawsze piosenka poetycka w przekładzie i nowym wykonaniu
zadawala koneserów. Zadziwiające jednak jest to, kiedy ta sama piosenka ma trzy
różne wersje (w tym przypadku oryginalną i dwie polskie), a każda z nich jest
równie znakomita. W przypadku „Petersburga” chodzi zarówno i o tekst, jak i o
interpretację muzyczną.
Zresztą, najlepiej zweryfikować to samemu. Po kolei
„Petersburg” śpiewają: Andrzej Ozga, Artur Andrus i sam autor:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz