Śmierć Andrzeja Wajdy to niewątpliwie strata dla polskiej
kinematografii i kultury. Nie wszystkie jego filmy były wybitne, ale kilka z
pewnością pozostanie w historii kina i to chyba nie tylko polskiego. Wprawdzie
mam żal do reżysera o takie obrazy „Jak popiół i diament”, który niestety
kształtował i będzie pewnie jeszcze przez jakiś czas kształtować polską
zbiorową wyobraźnię (a może i nie tylko naszą, bo spotkałem Irlandczyka, który
się zachwycał tym filmem) i fałszywy obraz rzeczywistości pod okupacją sowiecką,
ale de mortuis nihil nisi bene, więc może tym razem lepiej daruję sobie
krytykę. Autor już stoi przed Bożym trybunałem, a czas niemiłosiernie
zweryfikuje jego dorobek artystyczny. Nie warto też mówić o jego wyborach
politycznych, bo te w obliczu śmierci są już naprawdę mało istotne.
Gdybym miał ad hoc wymienić dzieła Wajdy, które wywarły na
mnie wrażenie, które do tej pory wspominam i chętnie zobaczyłbym ponownie, to
na pierwszym miejscu wymieniłbym film, który być może krytycy niekoniecznie
uznaliby za najwybitniejszy – „Kronikę wypadków miłosnych”. Zaczytywałem się
kiedyś prozą Konwickiego, a autor „Człowieka z marmuru” znakomicie przełożył
jego powieść na obraz filmowy. Zresztą sam powieściopisarz pojawia się w tym
filmie i zawsze, kiedy te sceny oglądam, przechodzą mnie ciarki. Szkoda
jedynie, że reżyser nie mógł nakręcić swojego dzieła w oryginalnych plenerach,
że nie znalazły się tam autentyczne budynki Wilna, że brak prawdziwej Ostrej
Bramy, że nie ma Wilejki, że to nie jest autentyczna Kolonia Wieleńska... Cóż,
takie były czasy. Jednak ten, kto był w tamtych stronach, przyzna, że klimat
małej ojczyzny Konwickiego został oddany znakomicie. Jest też w tym filmie coś
więcej niż tylko opowieść o szczeniackiej miłości. To film o utracie raju dzieciństwa,
niewinności, o zagładzie takich małych ojczyzn, jak ta przedstawiona w
„Kronice...”, zmiażdżonych walcem II wojny światowej, film o przemijaniu
wreszcie... Zawsze lubiłem tę powieść i jej filmowa adaptacja mnie nie
zawiodła.
A inne obrazy Wajdy? Bez wątpienia „Ziemia obiecana”, lepsza
nawet od literackiego pierwowzoru, z lepszym zakończeniem (bardziej wiarygodnym
psychologicznie) od tego, który wymyślił Reymont, z fenomenalną obsadą aktorską
i genialnymi, zapadającymi w pamięć scenami.
Dorzuciłbym jeszcze „Dantona”, oglądanego dawno już, ale
który zapadł mi w pamięć paroma niesamowitymi scenami, również kreacjami
aktorskimi (Depardieu, Pszoniak).
I można by tak wymienić parę jeszcze innych (np. „Panny z
Wilka”, „Wesele”). Z pewnością pozostanie z tego coś więcej niż tylko powidoki.
Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz