Niby dzieje się tutaj jakiś dramat, ale się nie dzieje. Niby jest dwoistość i owszem, jest, ale czy ta dwoistość prowadzi do jakiegoś głębokiego rozdarcia? Czy poeta mógłby zawołać za Sępem-Szarzyńskim, że jest „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”?
Wrażenie jest takie, że to nastolatek, który nieustannie tylko o jednym i nawet o tym pisze. Stąd skojarzenia „z damskimi pośladkami”, stąd sprośne żarty:
„(...) teraz ilekroć budzę się
zasypiam albo śnię staje mi niezawodnie
przed oczami pastelowy obraz (...)”
A że nastolatek? A bo oprócz erotycznych fantazji i mamusia tu się pojawia, nie tylko z zakupami, ale też i z dobrą radą, i jazda na rowerze po krzakach, i „browar” sączony z kumplami pod blokiem oraz „fajki”, na które wydaje się kieszonkowe.
Świat tych wierszy to świat takiej zwykłej blokowiskowej codzienności, takiego codziennego blokowiskowego, szarego katolicyzmu, w którym od czasu do czasu są modlitewne uniesienia oraz grzeszki większe i mniejsze, a jeśli czegoś już żal, to żal tego, że cholera, nie jest to jakaś pełnokrwista zbrodnia, a jedynie dotykanie się pod pościelą. Bo i nawet Bóg bywa tutaj „środkiem antykoncepcyjnym (niespecjalnie skutecznym)” albo niespodziwanym kamykiem, który celowo wbija się sobie w kolano, by odpokutować grzeszki, ale niestety trzeba się potem przemieścić wraz z procesją, więc nie na długo uwiera.
To, że Dąbrowski jest poetą zwykłej codzienności, nie jest wcale zarzutem. Współczesny czytelnik znakomicie się w tych wierszach odnajduje, a krytyk przyszłości to tutaj czegoś o naszych czasach się dowie. Ma się wrażenie, jakby wpadło się w odwiedziny do kumpla mieszkającego na jednym z typowych osiedli, który akurat siedząc przed komputerem, ogląda sobie zdjęcia swojej wybranki i popija piwko, a może czerwieniąc się gasi pospiesznie erotyczną stronę. Ten sam kumpel, zjadłszy ciepły obiadek mamusi, śpiewa potem ochoczo wraz z innymi w kościele „Ciebie Boga wysławiamy”. Ot, takie znajome, rodzinne ciepełko bez większych konfliktów.
Skrzywdziłbym jednak Dąbrowskiego, którego lubię i jakoś nie lubię, gdybym go zbył tymi paroma luźnymi i dość powierzchownymi impresjami z lektury. Można bowiem w jego tomiku znaleźć prawdziwe perełki, a do tych bez dwóch zdań należy „Środa popielcowa”. To wiersz zapadający w pamięć i w moim katalogu przejmujących wierszy o przemijaniu zajął już poczesne miejsce.
Tadeusz Dąbrowski, Te Deum, Kraków 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz