W tę stronę raczej bym nie poszedł. Nie lubię tego musicalu :-) Natomiast podoba mi się efekt, jaki udało mi się uzyskać - jakby deszcze rozmywał namalowany akwarelą świat.
a ja Evitę nawet lubię, choć w tym wypadku chodziło o ten konkretny tekst tej właśnie piosenki i takie, a nie inne słowa:-) A co do "podoba mi się efekt" - zawsze twierdziłam, że zadowolony z siebie artysta to niebezpieczna sytuacja dla sztuki ha ha...ale to oczywista taki żarcik złośliwy, bo zgadzam się zdjęcie fajne - i akwarela pasuje - smutna akwarela.
ps. a co do wpisu o Nirwanie (na którą nie poszłam) - to teraz trochę żałuję jak przeczytałam, choć nie zgadzam się we wszystkim co Autor Terry napisał:-) ale "nevermind". I by the way gwiazdek pop - może i panna Amy pasuje do tego konstruktu, to dla odmiany "artysta zwany Prince" - już nie, bo to dość zasobny, spełniony (chyba) i bogaty przedsiębiorca. A "sztuka to sztuka" - nie ma dużych i małych liter:-) Miłego dnia Terry!
"zadowolony z siebie artysta"! Najbardziej to mnie śmieszy ten "artysta". A zadowolony z siebie rzadko bywam :-) Ciekawe, bo ja tę "akwarelę" odbieram bardziej optymistycznie.Stąd automatycznie przyszedł mi tytuł. Ten Prince to tak mi się nasunął przez skojarzenia wizulane. Nie orientuję się za bardzo w światku popkultury. Może chodziło o kogo innego zresztą. Amy Winehouse lubię i żałuję, że się tak niszczy. Głos ma wspaniały. A co do niezgadzania się, to chętnie poczytam. Pędzę do pracy :-)
...przecież napisałam, że to zdanie o "artyście" było złośliwostką ha ha. To nie-zgadzanie się dotyczyło kwestii definicji upodobań pop-kultury - trochę za bardzo po łebkach z perspektywy niechęci;-). Inna sprawa: przełożenie Tybetańskiej księgi... na język teatru to dość karkołomne zadanie, więc jestem ciekawa, a to dlatego, że interesujące jest jak można sobie poradzić z fenomenem (fenomenem od fenomenologii - nie od fenomenalny ha ha)duchowości w tym przedstawieniu. Inna rzecz: ja trochę tej pop-kultury w tym się obawiam, choć z nieco innego powodu niż ewentualna niechęć - dla jasności dodam:-). I kończąc kwestią "smutku" - w sensie dobrym, bo uważam smutek za pozytywne doznanie czy przeżywanie. To ja uciekam z pracy:-)
Niestety, "po łebkach" powinno być moim motto:-) Fakt, do popkultury czuję niechęć. Kojarzy mi się z tymi kręcącymi pupą panienkami, o których pisałaś na swoim blogu, wiecznie smarkatym Kubą Wojewódzkim i ogólnym spłycaniem i ułatwianiem sobie rzeczywistości. Ale mój stosunek do popkultury jest chyba bardziej ambiwalentny. Zdaję sobie doskonale sprawę, że niestety jestem też jej dzieckiem i może nawet do pewnego stopnia jej za to nienawidzę. Natomiast lubię pewne jej wytwory. Philip K. Dick pewnie do pewnego stopnia jest tego przykładem, takoż jazz i dobry amerykański film. Nie będę na przykład wybrzydzał na kino amerykańskie, bo lubię dobrze opowiedzianą i ładnie sfilmowaną historię (lubię świetnie zrobione tzw. "efekty specjalne"). Nie będę też wybrzydzał na kulturę amerykańską jako taką. Tutaj bliskie jest mi stanowisko Bobkowskiego, choć za coca-colą nie przepadam, wolę kwas chlebowy :-) Natomiast nudzą mnie tzw. "radiowe stacje komercyjne" nadające tę całą monotonną sieczkę, powtarzające do znudzenia te same duperele. Wolę "Dwójkę", która jest dużo, dużo ciekawsza i na której znajduję zawsze coś ciekawego i interesującego (jazz, muzykę klasyczną, muzykę folkową, literaturę itp., itd.).
Terry, jak na osobę która deklaruje, że nie znosi pop kultury to masz o niej sto tysięcy lepsze zdanie niż ja :-))) choć ja dla przeciw-wagi jestem produktem pop kultury - wszak kontestacja i drwina z pop kultury oraz odwracanie jej "tworów" do góry nogami no nic innego jak pop kulturowa postawa :-) Z perspektywy rezolutnej: grunt żeby mieć dystans i nie poruszać się instynktem sfornym - sfora pędzi za kością, to sfora ma rację, że kości jeść należy:-) co do reszty: Philip K. Dick - Yeas, I like It. Jazz - jazzy:-) Radio - ostatnio niestety kaput :-( Coca cola - zdecydowanie odpada, oj zdecydowanie;-) Filmy amerykańskie - już dawno tak entuzjastycznej opinii nie słyszałam. Optuję jednak za treścią niż za sztuczkami:-) Pozdrawiam i miłego (na przekór pogodzie he) dnia!
A niby dlaczego nie miałbym wypowiadać się "entuzjastycznie" o amerykańskim kinie? Owszem, produkują tam masę chłamu, którego w przeważającej mierze nie oglądam, ale też kino amerykańskie to przede wszystkim dobrze, zajmująco opowiedziana historia i w przeważającej mierze świetnie wizualnie nakręcone obrazki. Treść? Jak najbardziej! Efekty specjalne, sztuczki? Ależ czemu nie? Kiedy idę do kina miewam też ochotę przenieść się w inną rzeczywistość czy też nierzeczywistość. Zawsze cieszy mnie dobrze zrobiony film fantastyczny, choć tutaj niedościgłym wzorem pozostaje "Blade Runner". Wielu nie udało się zrobić tego dzisiaj, co osiągnięto w tym filmie w czasach, gdy komputerowe efekty specjalne były dopiero w powijakach.
ano to tak sobie refleksiłam na marginesie, bo dla odmiany ostatnio wszyscy moi znajomi na kino hAmerykańskie narzekają :-) A by the way takich produkcji - widziałam wczoraj Strażników - i jak na pokusy animacyjne i specjalne, to z zaskoczeniem zauważyłam, że nie potraktowano tam treści po macoszemu - co jest fajne, zwłaszcza, że to wszak komiks.
a mi się to z innym musicalem skojarzyło:-)
OdpowiedzUsuńDon't cry for me, Argentina
The truth is I never left you
All through my wild days
My mad existence
I kept my promise
Don't keep your distance
W tę stronę raczej bym nie poszedł. Nie lubię tego musicalu :-)
OdpowiedzUsuńNatomiast podoba mi się efekt, jaki udało mi się uzyskać - jakby deszcze rozmywał namalowany akwarelą świat.
a ja Evitę nawet lubię, choć w tym wypadku chodziło o ten konkretny tekst tej właśnie piosenki i takie, a nie inne słowa:-)
OdpowiedzUsuńA co do "podoba mi się efekt" - zawsze twierdziłam, że zadowolony z siebie artysta to niebezpieczna sytuacja dla sztuki ha ha...ale to oczywista taki żarcik złośliwy, bo zgadzam się zdjęcie fajne - i akwarela pasuje - smutna akwarela.
ps. a co do wpisu o Nirwanie (na którą nie poszłam) - to teraz trochę żałuję jak przeczytałam, choć nie zgadzam się we wszystkim co Autor Terry napisał:-) ale "nevermind". I by the way gwiazdek pop - może i panna Amy pasuje do tego konstruktu, to dla odmiany "artysta zwany Prince" - już nie, bo to dość zasobny, spełniony (chyba) i bogaty przedsiębiorca. A "sztuka to sztuka" - nie ma dużych i małych liter:-) Miłego dnia Terry!
"zadowolony z siebie artysta"! Najbardziej to mnie śmieszy ten "artysta". A zadowolony z siebie rzadko bywam :-)
OdpowiedzUsuńCiekawe, bo ja tę "akwarelę" odbieram bardziej optymistycznie.Stąd automatycznie przyszedł mi tytuł.
Ten Prince to tak mi się nasunął przez skojarzenia wizulane. Nie orientuję się za bardzo w światku popkultury. Może chodziło o kogo innego zresztą. Amy Winehouse lubię i żałuję, że się tak niszczy. Głos ma wspaniały. A co do niezgadzania się, to chętnie poczytam. Pędzę do pracy :-)
...przecież napisałam, że to zdanie o "artyście" było złośliwostką ha ha.
OdpowiedzUsuńTo nie-zgadzanie się dotyczyło kwestii definicji upodobań pop-kultury - trochę za bardzo po łebkach z perspektywy niechęci;-). Inna sprawa: przełożenie Tybetańskiej księgi... na język teatru to dość karkołomne zadanie, więc jestem ciekawa, a to dlatego, że interesujące jest jak można sobie poradzić z fenomenem (fenomenem od fenomenologii - nie od fenomenalny ha ha)duchowości w tym przedstawieniu. Inna rzecz: ja trochę tej pop-kultury w tym się obawiam, choć z nieco innego powodu niż ewentualna niechęć - dla jasności dodam:-). I kończąc kwestią "smutku" - w sensie dobrym, bo uważam smutek za pozytywne doznanie czy przeżywanie.
To ja uciekam z pracy:-)
Niestety, "po łebkach" powinno być moim motto:-)
OdpowiedzUsuńFakt, do popkultury czuję niechęć. Kojarzy mi się z tymi kręcącymi pupą panienkami, o których pisałaś na swoim blogu, wiecznie smarkatym Kubą Wojewódzkim i ogólnym spłycaniem i ułatwianiem sobie rzeczywistości.
Ale mój stosunek do popkultury jest chyba bardziej ambiwalentny. Zdaję sobie doskonale sprawę, że niestety jestem też jej dzieckiem i może nawet do pewnego stopnia jej za to nienawidzę. Natomiast lubię pewne jej wytwory. Philip K. Dick pewnie do pewnego stopnia jest tego przykładem, takoż jazz i dobry amerykański film. Nie będę na przykład wybrzydzał na kino amerykańskie, bo lubię dobrze opowiedzianą i ładnie sfilmowaną historię (lubię świetnie zrobione tzw. "efekty specjalne"). Nie będę też wybrzydzał na kulturę amerykańską jako taką. Tutaj bliskie jest mi stanowisko Bobkowskiego, choć za coca-colą nie przepadam, wolę kwas chlebowy :-)
Natomiast nudzą mnie tzw. "radiowe stacje komercyjne" nadające tę całą monotonną sieczkę, powtarzające do znudzenia te same duperele. Wolę "Dwójkę", która jest dużo, dużo ciekawsza i na której znajduję zawsze coś ciekawego i interesującego (jazz, muzykę klasyczną, muzykę folkową, literaturę itp., itd.).
Pewnie do pewnego stopnia powinienem pewny swój tekst jeszcze ze dwa razy przeczytać przed zamieszczeniem :-)
OdpowiedzUsuńTerry, jak na osobę która deklaruje, że nie znosi pop kultury to masz o niej sto tysięcy lepsze zdanie niż ja :-))) choć ja dla przeciw-wagi jestem produktem pop kultury - wszak kontestacja i drwina z pop kultury oraz odwracanie jej "tworów" do góry nogami no nic innego jak pop kulturowa postawa :-) Z perspektywy rezolutnej: grunt żeby mieć dystans i nie poruszać się instynktem sfornym - sfora pędzi za kością, to sfora ma rację, że kości jeść należy:-)
OdpowiedzUsuńco do reszty:
Philip K. Dick - Yeas, I like It.
Jazz - jazzy:-)
Radio - ostatnio niestety kaput :-(
Coca cola - zdecydowanie odpada, oj zdecydowanie;-)
Filmy amerykańskie - już dawno tak entuzjastycznej opinii nie słyszałam.
Optuję jednak za treścią niż za sztuczkami:-)
Pozdrawiam i miłego (na przekór pogodzie he) dnia!
A niby dlaczego nie miałbym wypowiadać się "entuzjastycznie" o amerykańskim kinie? Owszem, produkują tam masę chłamu, którego w przeważającej mierze nie oglądam, ale też kino amerykańskie to przede wszystkim dobrze, zajmująco opowiedziana historia i w przeważającej mierze świetnie wizualnie nakręcone obrazki.
OdpowiedzUsuńTreść? Jak najbardziej! Efekty specjalne, sztuczki? Ależ czemu nie? Kiedy idę do kina miewam też ochotę przenieść się w inną rzeczywistość czy też nierzeczywistość. Zawsze cieszy mnie dobrze zrobiony film fantastyczny, choć tutaj niedościgłym wzorem pozostaje "Blade Runner". Wielu nie udało się zrobić tego dzisiaj, co osiągnięto w tym filmie w czasach, gdy komputerowe efekty specjalne były dopiero w powijakach.
ano to tak sobie refleksiłam na marginesie, bo dla odmiany ostatnio wszyscy moi znajomi na kino hAmerykańskie narzekają :-)
OdpowiedzUsuńA by the way takich produkcji - widziałam wczoraj Strażników - i jak na pokusy animacyjne i specjalne, to z zaskoczeniem zauważyłam, że nie potraktowano tam treści po macoszemu - co jest fajne, zwłaszcza, że to wszak komiks.