Jeśli czytelnik zabierze się za lekturę „Listów do JerzegoTurowicza 1947-1960” Andrzeja Bobkowskiego po jego korespondencji ze stryjem, z
pewnością będzie czytał fragmenty niektórych z nich z pewnym zaskoczeniem. Jak
bowiem pogodzić jego pochwałę protestantyzmu, jaką przedstawił Aleksandrowi
Bobkowskiemu, i uwagi o tym, że w krajach, gdzie zwyciężyła herezja, nie było
skłonności do „ideologii pałki” (co jest oczywistą nieprawdą) z jego otwarcie
wyrażaną niechęcią do Lutra? Jak choćby w tym fragmencie:
(...) ale kto mi zaręczy, że taki Cortez, Pizarro i inni –
zewnętrznie straszliwie katoliccy – nie byli podgryzieni, choćby podświadomie,
nowinkami Lutra? A jeśli nie Lutra, to w każdym razie atmosferką, która
stworzyła Lutra? Tu czuję, że się może zagalopowałem, ale trudno – ja Lutra do
tego stopnia nie znoszę (cała moja luterańska rodzina ze strony ojca niemało
się do tego przyczyniła), że o tym typie nie umiem spokojnie mówić.
Można oczywiście przypuszczać, że autor „Szkiców piórkiem”
nie do końca był w swoich deklaracjach szczery, że co nieco pozował, że troszkę
zmyślał w zależności od tego, do kogo pisał. W tym przypadku korespondował
przecież z redaktorem katolickiego tygodnika (choć traktował ten tygodnik
bardziej jako pismo literackie), stąd jego ogólne uwagi o religii i wyrażanie
niechęci do protestantyzmu nie byłyby niczym dziwnym.
Z drugiej strony nonkonformizm Bobkowskiego, niedbanie o to,
by wkraść się w czyjeś łaski dla pozyskania konkretnych korzyści materialnych,
wyjazd z Europy i odrzucanie ofert wsparcia finansowego i stypendiów, każe
powątpiewać w tak koniunkturalną postawę pisarza. Cóż miałby bowiem po niej
zyskać? Pomoc dla swojej matki, która pozostała w Krakowie? Być może, ale czy
na pewno?
Tym niemniej sprzeczność pozostaje: w liście do stryja
sugestia, że totalitaryzm znajduje podatny grunt w krajach katolickich, w
liście do Turowicza zaś dywagacje (nawet jeśli się „zagalopował”), że postawa
konkwistadorów jest być może podszyta luteranizmem. Przy tym staje w tej
ostatniej korespondencji w obronie samego Kościoła katolickiego i przeciwstawia
się łączeniu tegoż Kościoła z okrucieństwami zdobywców Ameryki.
Religia generalnie jest w tych listach pisanych do redaktora
„Tygodnika Powszechnego” jednym z tematów głównych. Są to zarówno wzmianki o
własnej religijności, dywagacje o katolicyzmie w Ameryce Łacińskiej, jak i
opisy świąt (głównie Bożego Narodzenia, ale też na przykład procesji z
relikwiami Krzyża Świętego) w Gwatemali. Te ostatnie to żywe obrazki z życia
Gwatemali, równie ciekawe, jak opisy politycznych niepokojów i buntów, które
zresztą Bobkowski podaje ze swoistym dystansem i poczuciem humoru.
Chyba najbardziej przejmujący aspekt tych zapisków
religijnych odnajdzie czytelnik w bardzo osobistych uwagach pisarza,
dotyczących jego własnych doświadczeń, zwłaszcza wówczas, kiedy pisze ze
świadomością stania być może już u progu śmierci:
Od przeszło dwóch lat żyję w cieniu śmierci. (...) Śmierć
powinno się brać zupełnie na serio przede wszystkim jako koniec życia w tym
sensie, w jakim my to życie pojmujemy, to znaczy naprawdę i bez głupich
dowcipów jako koniec świata i koniec w s z y s t k i e g o w naszym ludzkim
rozumieniu. Poza tym pozostaje tylko ufność i wiara w nadprzyrodzone
miłosierdzie Boskie, które można załatwić tylko wiarą i ufnością, bo tego tu
naszym umysłem nie można zrozumieć. To kwintesencja mojej filozofii i mojego
spokoju.
(...)
Właściwie to nawet żyję z poczuciem jakiegoś szczęścia,
bardzo wielkiego, jak nigdy dawniej. I śmiać mi się chce z ludzi, którzy
kwestionują sens życia. Dziś wiem, że ono ma sens, BO JEST.
Dla znających tę twórczość i tych, którzy trochę coś wiedzą
o życiu Bobkowskiego, nawet przy uwzględnieniu religijnego wymiaru jego twórczości, może pewnym zaskoczeniem być także takie wyznanie o modlitwie:
Na Łasce się nie znam, bo nigdy w życiu nie miałem
najmniejszych wątpliwości i modlitwa była dla mnie wielką rzeczą i
pokrzepieniem.
Zaskoczeniem natomiast nie będą choćby takie uwagi, jak ta
chwilę po zacytowanym wyżej passusie:
W myśleniu staram się zawsze eliminować modę. Mody myślenia
zarzynają ten świat. Szczególniej to, co już dawno jest démodé, a co
podaje się za ostatni gwóźdź sezonu.
Tutaj jest znany nam Bobkowski indywidualista. Bobkowski
Sarmata, który chodzi własnymi ścieżkami. Te własne ścieżki zawiodły autora
„Szkiców piórkiem” do Gwatemalii, która stała się jego drugą ojczyzną i którą
pokochał. Jak sam wyznawał: „chcę tutaj umrzeć”. Nie miał przez to poczucie
zdrady własnej ojczyzny, gdyż zauważał:
Dziś rozumiem, że można jakiś obcy kraj pokochać i bez
uszczerbku na duszy mieć jakby dwie ojczyzny.
Oczywiście powracającym motywem, przebijającym się przez te
listy, nawet jeśli sam autor nie ma zamiaru się użalać i biadolić nad swoim
losem, który przecież wybrał z pełną świadomością, jest motyw ciężkiej pracy,
która doprowadziła go pewnego dnia do załamania nerwowego:
(...) zapracowany, w końcu w jesieni 1953 r. upadłem raz
wieczorem na ulicę, nie mogłem wstać, zdawało mi się, że jeżeli zrobię jeden
ruch, natychmiast umrę.
Bobkowski, by pisać, musiał ten czas na twórczość, często
zmęczony i wyczerpany, wręcz wyszarpywać. Stąd poczucie, że mamy do czynienia z
czymś tym cenniejszym, bo okupionym ogromnym trudem, a jednocześnie żal, że
autor nie mógł pracować w bardziej komfortowych warunkach, kiedy tyle miernot
(ale też przecież autorów wybitnych, jak wspomniany tu Iwaszkiewicz) w jego
czasach żyło w komforcie w zamian za służalczość. Pisał więc w liście do
Turowicza, wspominając o swoim modelarskim biznesie:
Ja natomiast przeszlę Panu coś bardziej ciekawego – ot po
prostu trochę notatek, takich pisanych po mojemu, obecnie raczej ukradkiem,
między skrzydłem a sterem, bo na porządne pisanie nie mam czasu i tylko od
namiętności notowania nie mogę się uwolnić.
Dobrze, że ta „namiętność notowania” w autorze nie wygasła.
Dobrze, że ocalały te listy.
Andrzej Bobkowski, Listy do Jerzego Turowicza
1947-1960, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz