Agnieszka Holland o filmie Mela Gibsona Pasja
w roku 2004:
„Film ma złą energię. Nie chodzi o to, że jest kiczem, bo w
końcu kicze powstają ciągle i kiczowatych jest bardzo wiele dzieł sztuki. Niebezpieczeństwo
polega na tym, że Pasja otwiera jakąś otchłań przemocy, nieporozumienia,
gwałtu, odległych – w moim poczuciu – od tego, co jest treścią Ewangelii. A w
kontekście fundamentalizmów, które zaczynają władać światem, może stać się
zaczynem czegoś znaczenie straszniejszego, niż możemy sobie dzisiaj wyobrazić.
Jeśli film będzie miał takie znacznie, jak na to wygląda (w sensie skali
odbioru i identyfikacji z nim bardzo wielu grup chrześcijan), może oznaczać
powrót do najciemniejszych czasów i klęskę dwóch tysięcy lat nauki Chrystusa.
Ja u Gibsona nauki Chrystusa nie zobaczyłam. Zobaczyłam natomiast
bezinteresowne, bezmyślne okrucieństwo. Zobaczyłam Chrystusa nie jako
człowieka, który daje miłość, wiarę i nadzieję, ale jako jakiś potworny,
skrwawiony strzęp. I zobaczyłam straszną nienawiść do Żydów. W moim pojęciu
Pasja my tyle wspólnego z Ewangelią, ile Osama ben Laden z Koranem”.
Jestem ciekaw, ile jeszcze widzów i czytelników pamięta z
tamtych czasów to wzmożenie różnej maści tzw. „autorytetów intelektualnych”,
którzy jeździli po tym wybitnym filmie, jakim bez wątpienia jest Pasja, i po
Melu Gibsonie, jak po łysej kobyle. Słuchając ich słów można było się
spodziewać fali wszelkiego rodzaju przemocy i pogromów. Jak dobrze wiemy, ta
histeria nie była nieuzasadniona, tak się przecież stało, płonęły żydowskie
sklepy i sklepiki, agresja i fundamentalistyczna nietolerancja zalały ulice, a
Agnieszka Holland jest jedną z nielicznych ocalonych. Młodsze pokolenie, które
nie czyta książek, chodzi zapewne w błogiej nieświadomości tego, co się wówczas
wydarzyło.
Proszę też zwrócić uwagę na to, że przytoczony powyżej
fragment wskazuje na autorytet Agnieszki Holland nie tylko w dziedzinie ogólnie
pojmowanego intelektu i sztuki filmowej, ale również w dziedzinie religii, a
zwłaszcza biblioznawstwa i interpretacji Koranu. Powinniśmy hołubić ją jako
dobro narodowe i już za życia otaczać czcią należną wręcz bogom.
Tym bardziej, że Agnieszka Holland znowu wieszczy i znowu
ostrzega. Oto dowiadujemy się, że mówi o „inżynierii społecznej megalomańskiej
władzy”, a dopytywana przez dziennikarkę, co to znaczy stwierdza, jak donosi tygodnik „Do Rzeczy”:
„No jest
to aluzja do tych populistycznych przywódców, którzy uważają,
że władza daje im prawo do tego, żeby projektowali człowieka,
żeby projektowali społeczeństwo, żeby projektowali naturę albo żeby niszczyli
naturę. I takich populistów mamy niestety w tej chwili sporo.
Od Trumpa (prezydent USA – red.) przez Bolsonaro (prezydent Brazylii
– red.) do prezesa Kaczyńskiego. (...) No właśnie boję się,
że będzie niedobrze. (...) mówmy
o głównych ideowych założeniach. Jak pani odbiera fakt, że de facto
proklamują państwo wyznaniowe? Jak pani odbiera fakt, że wyklucza rodziny,
które nie mieszczą się w »kobieta, mężczyzna i dzieci«? Jak pani
odbiera fakt, że połowa obywateli albo więcej znajduje się poza centrum
jego zainteresowania czy że tak wielką część obywateli uważa
za obywateli gorszej kategorii – jak pani to odbiera? Jak pani
odbiera próby tzw. repolonizacji czy – teraz to się inaczej nazywa
– repluralizacji mediów? Jak pani sobie to wyobraża? Do czego
to ma prowadzić?”
Muszę przyznać, że po tych słowach zacząłem ze strachem
ukradkiem spoglądać przez szparę w zasłonie na ulicę, nerwowo reaguję na każdy
dzwonek u drzwi, a kiedy listonosz przynosi mi urzędową korespondencję, nerwowo
trzęsą mi się ręce i pot ciurkiem ścieka mi po plecach. Skoro to wszystko mówi
nasz wybitny autorytet intelektualny (i filmowy), to musi być naprawdę źle!
Czas szykować szczoteczkę do zębów i zapas bielizny albo czym prędzej prosić o
azyl w jakimś cywilizowanym kraju. W końcu „bezmyślne okrucieństwo” już ostrzy
noże.