Oburzenie wypowiedzią Jana Pietrzaka o pewnej wulgarnej
artystce „ze spalonego teatru”, która kandyduje do Sejmu, jest nieco dziwne.
Poziom dyskusji w mediach publicznych bowiem już dawno sięgnął poziomu menela i
chyba niewiele może tu zaskoczyć, a wypowiedź znanego satyryka niewiele odbiega
od normy.
Być może winą jest szybkość komunikacji. Internet i różne
media społecznościowe sprawiły, że można w ciągu dosłownie kilku sekund
zareagować i zamieścić komentarz, który pójdzie w świat, a nim nadawca
komunikatu się zreflektuje i ściągnie nieprzemyślaną wypowiedź, zostanie ona
już przeczytana i powielona przez dziesiątki, setki, a nawet tysiące osób.
Wulgaryzmy pojawiają się więc na różnych tłiterach i fejsbukach na porządku
dziennym i nie ma tu specjalnej różnicy, czy wpis zamieszcza pan Kazio lub pani
Hania, czy znany i dystyngowany dziennikarz, aktor, polityk lub pisarz. Nagle
okazuje się, że wyrafinowany autor rzuca mięchem, aż uszy więdną. I naprawdę
trudno to usprawiedliwić jakimś „artystycznym” kontekstem.
Czy można tutaj coś zmienić? Pewnie można. Zacząć trzeba od
siebie samego, jeśli samemu się coś pisze lub nadaje. Dużo rolę mogłyby odegrać
też tutaj tzw. „elity opiniotwórcze”, ale przecież niestety to o nich mowa,
więc nie należy się od nich zbyt wiele spodziewać. Chyba że sobie uświadomią,
iż ich przykład idzie w świat i że hodują w ten sposób następne pokolenie,
które będzie jeszcze wulgarniejsze, bo przecież gorszy pieniądz wypiera lepszy.
Czy znaczy to, że usprawiedliwiam zniżanie się Pietrzaka do
poziomu tej pani (choć naprawdę trudno jej dorównać w plugastwie)? Nie. Choć
rozumiem, że satyrykowi puściły nerwy. Jego wypowiedź jednak nie jest ani
żadnym novum, ani nie należy do najwulgarniejszych, jakie można usłyszeć, czy
przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz