piątek, 17 kwietnia 2009

Dobry autorytet to martwy autorytet


Smutna wiadomość dla wszystkich fanów Mela Gibsona: aktor się rozwodzi. Ci, którzy widzieli w nim uosobienie tradycyjnych wartości, bogobojnego konserwatywnego katolika, kochającego męża i ojca, słowem wzór do naśladowania, a nawet „autorytet moralny”, są z pewnością głęboko rozczarowani, może nawet załamani. Tak, nie ukrywam, dla mnie to też przykra nowina, bo Mela Gibsona darzę sympatią od dawna. Utwierdza mnie jednak nie po raz pierwszy w przekonaniu, że autorytetem można zostać dopiero po śmierci. Innymi słowy: dobry autorytet to martwy autorytet. Tylko wówczas bowiem nie jest już w stanie spłatać nam żadnego figla. No... może nie do końca. Zawsze przecież może się zdarzyć, że dopiero po jego śmierci na wierzch wypłyną fakty, o których nie wiedzieli nawet jego najbliżsi.

Idea tzw. „autorytetu moralnego”, tak popularna w III RP, od dawna wydawała mi się podejrzana. Oto okazywało się na przykład, że jakiś „autorytet” donosił w czasach komunizmu na własnych rodziców i jeszcze, jakby tego było mało, brał za to pieniądze. Inny taki „autorytet” w jakimś wywiadzie nazwał pewną grupę społeczeństwa „bydłem”, a potem się dziwiono, że go gdzieś na jakiejś uroczystości wygwizdano. Oczywiście donoszenie na własną rodzinę, rozwód z żoną, bo znalazła się młodsza i atrakcyjniejsza, a obrażanie potencjalnych wyborców to nie to samo, ale pokazuje, że jeśli nie mamy do czynienia w skrajnej postaci z kanalią przybraną w piórka świętości, to przynajmniej z człowiekiem ułomnym, nie pozbawionym niedoskonałości i wad większych lub mniejszych. Przykładów z naszego i nie tylko naszego podwórka można by mnożyć.


Kiedy zatem ktoś w mediach opowiada na lewo i prawo o swoim głębokim nawróceniu, rozwodzi się nad tym, jaką to wartością stała się dla niego rodzina i dziesięcioro przykazań, patrzę na to z pewnym niepokojem i sporą dozą sceptycyzmu. Myślę sobie: „Cieszę się bratku z Twojego nawrócenia, bo jak się tu nie cieszyć, ale pożyjemy, zobaczymy. Chrześcijaństwo to religia dla prawdziwych twardzieli, a świat jest pełen pokus”. Jak pisał Jerzy Liebert: „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Innymi słowy, nieco zmieniając znany wers ks. Jana Twardowskiego: „nie bądź pewny, (...) bo pewność niepewna”. Jest tylko jeden pewny Fundament, Wzór i Autorytet, który powiedział: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. A czy taki „autorytet moralny” nie staje się aby trochę „bogiem cudzym”, idolem albo inaczej "bałwanem", w którym pokładamy zbytnią nadzieję?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz