„The Confidential
Agent” Grahama Greene’a to książka z rodzaju tych, które autor określał jako
„rozrywkowe”, czyli lżejszego kalibru. W gruncie rzeczy wydaje się dość „uboga”,
jeśli chodzi o typowo sensacyjny sztafaż. Wprawdzie autor przedmowy, Ian
Rankin, pisze o „plethora of shootings, scrapes, chases and confrontations”, to
jednak w porównaniu do współczesnych filmów sensacyjnych, gdzie już na
początku, w pierwszych sekundach trup ściele się gęsto, książka robi wrażenie
raczej „kameralnej” opowieści, a słowa Rankina czytelnik potraktuje jako
przesadne. Współczesnemu czytelnikowi zresztą powieść autora „The Power and
Glory” (którą pisał równolegle do „The Confidential Agent”, choć dłużej) będzie
się bardziej kojarzyć ze smutnymi opowieściami Johna Le Carré, którym Greene
wytyczył ścieżkę (albo był jednym z tych, którzy ją wytyczyli). O tym również pisze autor przedmowy do powieści. Faktem jest
natomiast, że główny bohater nie może przez cały czas zaznać spokoju, nawet wówczas,
kiedy jest sam. Śmierć jest dla niego czymś równie realnym w Wielkiej Brytanii,
jak i w ogarniętym wojną domową kraju, z którego pochodzi.
Bohater Greene’a
budzi u mnie mieszane uczucia. Wprawdzie autor nie podaje kraju, z którego
agent przyjeżdża, ale różne elementy zdają się wskazywać na inspirację wojną
domową w Hiszpanii. Sam bohater reprezentuje stronę postępowców lub liberałów,
jest zresztą ateistą. Jego przeciwnik to wysłannik arystokracji. D (bo tylko
inicjałem jest określany bohater i nie dowiadujemy się jego imienia) nie jest
jednak zwykłym partyjnym aparatczykiem, tylko profesorem literatury, a
szczególne jego zasługi dotyczą „Pieśni o Rolandzie”. Nie jest więc również
typowym agentem. Greene tak konstruuje postać swojego bohatera, że mimo wszystko
czytelnik kibicuje mu aż do końca, nawet jeśli nie podziela jego przekonań czy
związków politycznych.
Można powiedzieć,
że jak na powieść sensacyjną, główny bohater jest antybohaterem i antyagentem,
a nawet postacią tragikomiczną i w tym jest jakaś zaleta utworu Greene’a. Nie
jest to bowiem zdecydowanie James Bourne, który ze sprawnością cyborga
rozprawia się ze swoimi przeciwnikami (Notabene, pamiętam, jak w trakcie
lektury bodajże „The Borune Identity” miałem głównego bohatera i jego dylematów
po dziurki w nosie już po setnej, a może dwieście pięćdziesiątej stronie tego
opasłego tomiska). Powieść ma posmak czasów, w których powstawała, czyli lat
trzydziestych XX wieku. Odnajdujemy tutaj coś pokrewnego w atmosferze i
przedstawieniu postaci do słynnej „Casablanki”. Nawet podobny rodzaj humoru i
specyficzne akcenty melodramatyczne. A także coś z tego „smutku i nostalgii”,
jakie znamy ze słynnego filmu Michaela
Curtiza. Rzecz jasna wątek romansowy jest jedną z sił napędowych w „The
Confidential Agent”, choć z drugiej strony, przynajmniej w moim mnieamniu, jego
rozwinięcie wydaje się mało przekonujące.
Jeśli chodzi o
mnie, to odkrywam w tym utworze również starą Wielką Brytanię, której fragmenty
i resztki mogłem odnajdywać jeszcze podczas swojego pobytu w Londynie, a także
w... Irlandii w latach dziewięćdziesiątych. Nawet sam początek przypomina mi
nieco moje własne doświadczenia z podróży do Wielkiej Brytanii i Irlandii
promem, kiedy jeszcze podróże lotnicze były zdecydowanie za drogie na polską
kieszeń i jechało się długie godziny autobusem, by potem w Cale wsiąść (czy też
wjechać) na prom, a potem zetknąć się z łaską lub niełaską brytyjskiego
urzędnika imigracyjnego (w gruncie rzeczy niejednokrotnie tak odmiennego od
tego, jakiego opisał Greene). Było, minęło...
Czytelnika z
pewnością zaintryguje też fakt, że autor, potrzebując szybkiego zarobku, pisał
tę powieść w roku 1938 pod wpływem amfetaminy, którą się wspomagał przez sześć
tygodni powstawania „The Confidential Agent”. Stąd pewnie pewne słabsze strony
i nierówności tej prozy, ale w końcu od utworu „rozrywkowego” nie oczekujemy za
wiele. Tylko dobrej zabawy. Czyż nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz