W szkolnej interpretacji „Antygony” Sofoklesa (która mam nadzieję
wciąż pozostaje lekturą szkolną) mówi się, że przedstawiony w niej konflikt
jest konfliktem przeciwstawnych, równorzędnych racji. Od dawna wydaje mi się,
że jest to interpretacja mylna. Jeśli bowiem racje obu stron można faktycznie
uznać za przeciwstawne, to już z pewnością nie za równorzędne. Antygona broni
przecież praw boskich, a konkretnie prawa nakazującego pogrzebanie zmarłych.
Kreon jest natomiast tyranem, który nie potrafi przyznać się do błędu – ma
wszakże przeciwko sobie tylko „słabą” kobietę – i forsuje swoje prawo – prawo
stworzone przez człowieka. Katastrofa, jaka potem następuje, nie jest winą
zbuntowanej Antygony, ale Kreona przekraczającego czy też łamiącego prawa
boskie dla swoich własnych, partykularnych celów. A przecież prawa boskie mają
pierwszeństwo i tłumaczyć tego chyba nie trzeba nawet dziecku.
Coś podobnego odnajdujemy na stronach Pisma Świętego,
chociaż w religii starożytnego Izraela nie ma koncepcji fatum. Chodzi mi jednak
tutaj o posłuszeństwo nakazom i prawom Boga. W przypadku Izraelitów dochodził
jeszcze czynnik dodatkowy: Bóg niejako wzywał ich do nonkonformizmu, do nie
ulegania modom i praktykom ludów ich otaczających oraz do wierności jedynemu,
prawdziwemu Bogu. Cała historia Narodu Wybranego to historia ciągłych zdrad
tego ludu i powrotów do Boga. Praktycznie już po wyjściu z Egiptu, mimo tak
wielkich rzeczy, jakie uczynił dla nich Bóg, Izraelici buntują się przeciwko
Bogu i przemawiającym w Jego imieniu Mojżeszowi i Aaranowi. Czym taki bunt się
kończył, wiemy bardzo dobrze. Notabene, chyba jednym z najbardziej drastycznych
symboli tych zdrad jest małżeństwo proroka Ozeasza z... prostytutką.
Przypomniało mi się to wszystko, gdy słucham argumentów i
przyglądam się sporowi wokół projektu zakazu handlu w niedzielę. Mamy tutaj bez
wątpienia do czynienia z konfliktem przeciwstawnych racji, ale nie są to racje
równorzędne. Stąd w moich oczach nasi rodzimi liberałowie z prawa i lewa są na
straconych pozycjach, nawet jeśli druga strona odwołuje się głównie do
argumentów społecznych (możliwość spędzenia niedzieli w gronie rodziny) i tylko
gdzie niegdzie odzywają się nieśmiało głosy powołujące się na racje religijne
(nie mówię tu rzecz jasna o biskupach). Swoją drogą dziwię się temu, że nawet
katolicy tak chętnie przejmują narrację wyśmiewającą zakaz handlu w niedzielę,
kiedy powinni mu po prostu przyklasnąć. Rzecz jasna najważniejszy jest własny
przykład i smutne, że w kraju ponoć katolickim w niedziele supermarkety i
centra handlowe po prostu nie świecą pustkami.
Kiedy piszę, że nasi rodzimi liberałowie są na straconych pozycjach, nie
mam na myśli tego, że przegrają oni tę „bitwę o handel”. Może się okazać, że
koniec końców ją wygrają, a Polacy będą tłumnie walić do supermarketów w
niedzielę. W końcu mądrość Boża jest głupstwem w oczach tego świata. Ale
pamiętajmy, że Kreon też zdawał się być zwycięzcą, a przed Goliatem wszyscy
drżeli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz