Czytanie kolejnych zbiorów listów Andrzeja Bobkowskiego jest
trochę jak praca rekonstrukcyjna archeologa. Te listy to jakby dodatkowe
elementy mozaiki, które umożliwiają odtworzenie całości, domyślenie się także
brakujących fragmentów, które być może nigdy się nie pojawią. Zapewne również z
tego powodu – nie tylko dzięki zaletom epistolografii samego pisarza – ta
lektura jest tak fascynująca.
Korzystając z promocji w księgarni Więzi, jaka pojawiła się
akurat w kolejną rocznicę śmierci autora „Szkiców piórkiem”, nabyłem jeszcze na
początku lata wreszcie parę książek zarówno Bobkowskiego, jak i o Bobkowskim
(mam nadzieję, że uda mi się jeszcze o nich napisać na tym blogu). Oczywiście
nie mogłem się powstrzymać, by od razu nie zabrać się do czytania, choć miałem
parę lektur już rozpoczętych.
Zacznę od tego, że pokusa cytowania obfitych fragmentów jest
olbrzymia. I to nie tylko samych listów pisarza, ale również ze wstępu Joanny
Podolskiej. Ten wstęp to jakby dzieje Polski przełomu XIX i XX wieku oraz
pierwszej połowy XX wieku na przykładzie jednej rodziny, a może dokładniej – na
przykładzie co najmniej dwóch rodzin. Przede wszystkim rzecz jasna rodziny
Bobkowskich. Czego tu nie ma! I praca w carskiej kolei, i głupi kawał, który
doprowadził do nieobliczalnych konsekwencji, i ucieczka, która również wywarła
tragiczny wpływ na losy całej niemal rodziny, i Syberia, i walka o
niepodległość Polski, i Meksyk, i interesy kończące się plajtą, i ciężka praca,
i narciarstwo, i rozwój kolei (a w tym Luxtorpeda), i kolejka na Kasprowy
Wierch, i ucieczka z Mościckim.... uffff!!! Doprawdy, na podstawie historii
rodziny Bobkowskich można by stworzyć wieloodcinkowy serial telewizyjny, który
co wieczór przyciągałby tłumy widzów, a przy tym wiele powiedział o polskich
dziejach.
Te pasjonujące historie rodzinne pozwalają też lepiej
zrozumieć mentalność samego autora, dają tło, które uświadamia nam źródło jego
poglądów, sympatii, zachowań, preferencji... O czym zresztą jeszcze parę słów
nieco dalej.
Z tych rodzinnych historii dla zrozumienia tła tych listów
oczywiście najważniejsze jest to, co autorka pisze o stryju Andrzeja
Bobkowskiego – Aleksandrze. I tutaj pozwolę sobie na przytoczenie przynajmniej
dwóch-trzech obszerniejszych fragmentów ze wstępu J. Podolskiej, bo naprawdę
osiągnięcia stryja pisarza są przeogromne, ale odnajdujemy tutaj też coś z
charakteru samego autora „Szkiców piórkiem”:
Na stopień pułkownika awansowany został 1 stycznia 1930
roku, potem odszedł do służby cywilnej. W tym samym roku objął funkcję
dyrektora kolei w Krakowie. Tu zaczął się najaktywniejszy okres zawodowy
Aleksandra Bobkowskiego. Zaczął reformę kolei. „Przerabiam ją z »urzędu« na
»przedsiębiorstwo« w całym tego słowa znaczeniu. Wszystkich pracowników
zamienić się staram na kupców sprzedających transport kolejowy, dbałych przy
tym o piękność i czystość obiektów powierzonych ich opiece” – pisał w swoim
życiorysie. To wtedy pojawiają się ukwiecone dworce kolejowe, a pasażerowie
stają się ważnymi klientami, którym trzeba dogodzić jak tylko można. Bardzo
współczesne myślenie jak na tamte czasy. Hasło, jakie mu przyświecało, to:
„Dobra obsługa klienta i zadowolony pracownik kolejowy”. Wraz ze związkiem
zawodowym kolejarzy Aleksander Bobkowski stworzył obejmującą wszystkich
pracowników „Samopomoc Kolejarzy”, organizował kolonie dla dzieci, budował dla
nich obiekty w Rabce, w tym sanatorium dziecięce, zainicjował kolejowy hufiec
harcerski.
(...)
Dzięki Bobkowskiemu powstały nowe linie kolejowe, przede
wszystkim na trasie Kraków-Zakopane. Góry zapełniały się turystami, a pociągi –
pasażerami. Działania Bobkowskiego były imponujące: zbudował linię kolejową
Kraków-Miechów, rozbudował przestarzałe dworce w Krakowie, Krynicy i w
Zakopanem, zaprojektował budowę linii kolejowej Kraków-Myślenice-Mszana Dolna,
wprowadził wagony motorowe, popularne luxtorpedy. To była prawdziwa rewolucja,
pojawiła się nowe, szybsze połączenia, miejsca sypialne w trzeciej klasie,
kolejki górskie: linowo-szynowa na Gubałówkę i linowa na Kasprowy Wierch.
(...)
Mówiono o Bobkowskim, że chce przybliżyć miasto do gór,
morza i jezior przez szybkość, taniość i wygodę podróży koleją. Na zarzut, że
to wszystko dla bogatych rodzin, odpowiadał bezpłatnymi przejazdami dla dzieci,
pociągami z wagonami, w których można przenocować. (...) Dzięki jego wpływom
Zakopane dwukrotnie otrzymało organizację mistrzostw świata w narciarstwie
klasycznym: w 1929 i w 1939 roku.
Już tych kilka obszerniejszych passusów pozwala wyobrazić
sobie, w jakiej atmosferze wychowywał się młody Bobkowski, jakie wzorce
kształtowały jego charakter. Trzeba też tutaj zaznaczyć, że rodzina
Bobkowskiego ze strony ojca była protestancka, choć sam został wychowany jako
katolik.
Z tym katolicyzmem jest zresztą pewien kłopot. Bliżej mu chyba
do wzorców tzw. „katolików otwartych” z „Gazety Wyborczej” czy „Tygodnika
Powszechnego” niż do katolickiej ortodoksji. Ale o tym za chwilkę.
Czytając pozostawione przez pisarzy zapiski, czytając to, co
inni zebrali o nich, ryzykuje się, że dowie się trochę niemiłych rzeczy, które
będą burzyć nam ustalony już w naszej wyobraźni wizerunek. Pamiętam jak wiele
lat temu przerwałem lekturę książki o Milesie Davisie. I to nawet nie dlatego,
że było tam trochę niemiłych faktów o samych twórcy „Sketches of Spain”, ale
dlatego, że dotyczyły one mojego ulubionego Johna Coltrane’a. No cóż, ułomny
Mel Gibson stworzył niesamowitą „Pasję”, grzeszny Adam Mickiewicz napisał „Pana
Tadeusza” i „Dziady”...
Do tej pory, po lekturze korespondencji Bobkowskiego
zebranej w tomie wydanym przez krakowskie Arcana zastanawiam się, czy „Basia” –
żona Bobkowskiego – zdawała sobie w Paryżu sprawę z tego, co oznaczał jego
obcięty krawat, a jeśli tak, to jak się wówczas czuła. Cóż, cynizm pewnego typu
mężczyzn, zwłaszcza (choć nie tylko) żyjących na przełomie XIX i XX wieku oraz
w pierwszej połowie tego ostatniego jest zdumiewający i... odrażający. I można
go odnaleźć u sporej grupy wybitnych twórców XX-wiecznej literatury polskiej:
Cz. Miłosza, M.K. Pawlikowskiego, G. Herlinga-Grudzińskiego...
Ale takie żenujące fragmenty zapisków Bobkowskiego, jego
dzienników czy listów, nie dotyczą jedynie spraw obyczajowych czy osobistych.
Zdarza się, że Bobkowski wypisuje nonsensy o sprawach światopoglądowych,
których bym się u tego pisarza „osobnego” raczej nie spodziewał. Być może już
tak jednak jest, że pisarze, którzy zdobywają się na niezależność myślenia, na
płynięcie własnym kursem, nie potrafią się ustrzec mielizn.
Z lektur dzienników, listów i opowiadań Bobkowskiego
odniosłem wrażenie, że zwłaszcza pod koniec swojego życia autor „Szkiców
piórkiem” traktował wiarę katolicką niezwykle poważnie, że stanowiła ona dla
niego istotną treść życia, że wchodził w nią coraz głębiej. Niestety można
odnaleźć w jego korespondencji fragmenty świadczące o tym, że jednak pewnych
rzeczy w ogóle nie rozumiał. Dotyczy to zarówno nauczania Kościoła, ale także
interpretacji pewnych zjawisk ideologicznych.
Czytamy na przykład:
Weź pod uwagę, że bat, nahajka, knut, ideologie pałki nie
zrodziły się w żadnym protestanckim kraju i żaden protestant nie był ich
ideologiem. Marks był Żydem. Hitleryzm nie był niczym innym, jak modyfikacją
marksizmu. Komunizm przyjmuje się najłatwiej w krajach katolickich. Jestem
katolikiem, ale mam sporo porachunków z katolicyzmem.
No i cóż z tym passusem zrobić? Najlepiej byłoby chyba
zapomnieć. Czy Bobkowski na przykład nie wiedział, kiedy to pisał, że naziści
najmniejsze poparcie mieli w wyborach w landach katolickich w Niemczech, a
największe w protestanckich właśnie? A cóż takiego wyprawiali protestanccy
panowie w katolickiej Irlandii, jak nie stosowali wobec swoich katolickich
poddanych knut i pałkę? A czy Bobkowski nie słyszał nic o brytyjskich obozach
koncentracyjnych w Afryce? Z pewnością też autor „Coco de Oro” zweryfikowałby
swój pogląd na rolę Kościoła katolickiego, gdyby dożył czasów „Solidarności” i
zauważył z perspektywy czasu, że to Kościół stanowił oazę wolności, a budynki
kościelne służyły za schronienie dla niezależnych twórców. I czy faktycznie
komunizm przyjął się tak łatwo w katolickiej Polsce? A co mówić np. o
wschodnich Niemczech? O Czechosłowacji? Chyba wystarczy.
Dalej w tym samym liście autor wypisuje głupoty o
antykoncepcji, ale w sumie jestem gotów mu to wybaczyć, bo większość katolików
ma z tym kłopot i nie potrafi zrozumieć nauczania Kościoła katolickiego,
pomijając już fakt, że wielu katolików – w tym zamęcie kreowanym przez media
masowego rażenia – popiera takie horrenda jak aborcja czy in-vitro.
Stwierdzenie przez Bobkowskiego – „A tu Kościół jest tępy, nieustępliwy. Ale
ustąpi – jestem pewny” – świadczy niestety o tępocie samego autora. Kościół nie
ustąpił i nie ustąpi, nawet jeśli pisarz tej rangi, co nasz szukający wolności
uciekinier do Gwatemali, uważa to za głupotę.
Ale takie fragmenty, jak ten cytowany wyżej, nie psują
przyjemności czytania tej korespondencji. Zawsze zresztą kolejne
epistolograficzne zbiory Bobkowskiego czytam z tym samym narastającym ściskiem
w gardle, bo przecież wiem już, jak się to skończy, choć autor będzie „do
ostatka »trzymać fason« (...) i nie poddawać się do ostatniego wyciętego
kawałka siebie samego, czyli do ostatniego naboju”. Zawsze też mój podziw
będzie budzić to pragnienie zachowania własnej niezależności, nie ulegania
pokusie, by dać się chwycić na wędkę grantów, zapomóg, stypendiów dla tzw.
„twórców”, pragnienie własnoręcznego wykuwania swojego losu, choćby oznaczało
to wyprawę na koniec świata i zaczynania wszystkiego od nowa, bo przecież
„Europa Zachodnia zamienia się powoli w Pacanów”.
Jakże przejmujące są słowa tego dzielnego w końcu pisarza
dotyczące emigracji, rozłąki i samotności:
Dla mnie w tych śmierciach z daleka jest cały tragizm
dzisiejszych czasów. Z tą śmiercią Ojca, który nie miał prawa uścisnąć ręki
jedynego syna, do dziś nie mogę się pogodzić. (...)
Ale masz. Rozłąka, podła rozłąka, strzępy słów na
papierze, kontrolowane najpierw przez siebie samego, a potem przez obcych. I
potem śmierć. I co na to poradzisz? Jakiś kamień w tym naszym przechodzeniu
przez potok życia znowu się nam usunął spod nóg. Tak to czuję.
Andrzej Bobkowski, Listy do Aleksandra Bobkowskiego 1940-1961, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz