Księga Biblii, z którą mam najwięcej chyba problemu, to
Księga Hioba. Być może dlatego, że nigdy jakoś nie dręczyło mnie pytanie o zło,
które zaprzątało tak np. Czesława Miłosza (by odwołać się do przykładów z
literatury polskiej), a mianowicie: „Unde malum?”.
Być może to moje ograniczenie i wrodzona głupota, ale nic na
to nie poradzę. To pytanie nigdy jakoś nie spędzało mi snu z powiek, choć
oczywiście od czasu do czasu z dużym nasileniem odzywały się we mnie
wątpliwości dotyczące cierpienia niewinnych ludzi. Być może jakoś intuicyjnie
czuję, że skoro Bóg jest dobry i wszechmocny, to także lepiej od nas wie, jak
rządzić światem. Coś, czego my teraz nie pojmujemy, po drugiej stronie może
okazać się proste jak drut.
Oczywiście trudno się pogodzić z różnymi formami cierpienia,
które dotyka różnych ludzi. Na przykład ostatnio, w związku z pewnym polskim
filmem, przeszukałem Internet, by sprawdzić informacje o człowieku, któremu
zrobiono przeszczep twarzy. Uległ straszliwemu wypadkowi. Szczegóły są tak
drastyczne, że ciarki przechodzą nie tylko po plecach, ale po całym ciele. Sam
boryka się, jeśli wierzyć doniesieniom prasowym oczywiście, z problemami
psychicznymi. Na dodatek lokalna społeczność, jak wynika z tych doniesień,
zwróciła się przeciwko niemu. Jaki jest sens w tym wszystkim? Jak
usprawiedliwić to, że dobry Bóg dopuścił, że coś takiego spotkało tego
człowieka? Trudno to wszystko pojąć.
A jednak myślę sobie, że widzimy tylko drobny wycinek
rzeczywistości i choć to straszliwe cierpienie „człowieka bez twarzy” wydaje
się jakimś niewyobrażalnym skandalem, to jednak jeśli jest wieczność i lepszy
świat, to nagle perspektywa staje się tak oszałamiająca, że dech zapiera. Nasze
przytępione zmysły nie są w stanie tego pojąć, a tak ogromne cierpienie
przeraża. Przeraża zwłaszcza wówczas, gdy ogarniają nas wątpliwości i wydaje
się nam, że poza tą rzeczywistością doczesną nie ma już nic więcej.
Filozofując tak bardzo po amatorsku, sądzę, że jest to
trochę tak, jak w sytuacji małego dziecka, które trzeba poddać jakiemuś
bolesnemu zabiegowi. Dziecko z pewnością czuje żal do rodziców, że na to
pozwolili, ale jest to dla jego dobra. Oni to rozumieją. A ono nie. A jednak
ból mija i znów jest dobrze. Gdyby się na to nie zgodzili, dziecko mogłoby
cierpieć znacznie gorzej. W perspektywie życia tego dziecka, jest to tylko
drobny ułamek jego istnienia na tej ziemi, choć wówczas ten ból zdawał się
niewyobrażalny i wydawać się trwać wieczność.
Księga Hioba mnie męczy. Nie rozumiem tych wszystkich
dywagacji, rad czy komentarzy przyjaciół Hioba. Po kilku wersach gubię wątek i
sens tych wypowiedzi. Łapię tylko jakiś ogólny zarys, a w pamięci zostaje...
onager. Nie wiem nawet tak do końca, o co Hiob ma do swych przyjaciół
pretensje. Kilka prób przeczytania tej księgi Starego Testamentu i zawsze
poczucie klęski. Ostatnio było podobnie. Ale pojawił się jakiś promyk, jakieś
światełko, które na chwilę coś mi z tej księgi wyjawiło. O tym jednak za
chwilę.
Generalnie cierpienie Hioba wydaje się kompletnie pozbawione
sensu. Hiob zdaje się niemal być królikiem doświadczalnym – zbuntuje się czy
nie? Zobaczmy, dajmy mu pocierpieć. I stąd poczucie okrucieństwa Boga, który
godzi się na ten eksperyment. Więc z jednej strony jest tu jakby to wygrażanie
w stronę nieba (choć sam Hiob zachowuje wiarę w Boga cały czas) i pytanie:
„Skąd to zło? Za co?” I drążenie, szukanie, czy na sumieniu Hioba jest jakaś
plama, jakaś skaza, która by to cierpienie usprawiedliwiała. A skazy brak.
Z drugiej jednak strony Hiob otrzymuje chyba od Boga
odpowiedź taką: Co ty próbujesz przeniknąć? To cię przerasta! Nie ty stworzyłeś
świat, nie ty panujesz nad nim, nie ty kierujesz wszystkim, co na nim się
dzieje. Innymi słowy – twoja perspektywa jest ograniczona, widzisz tylko
wycinek rzeczywistości, znasz tylko jej fragment. Pytanie jest nie „Za co?”,
ale „Po co?”. Ale to wie sam Bóg. I pewnie kiedyś tę tajemnicę wyjawi. Nasze
zdolności pojmowania są ograniczone, choć zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i
wizerunek.
Ale jest coś jeszcze, co nagle otworzył przede mną i
pozwolił mi zrozumieć arcybiskup Fulton J. Sheen.
Otóż, na pozór wydaje się, jakby Szatan realizował chytrze
swój plan. To on postanawia wystawić Hioba na próbę, to on chce pozbawić go
całego dobra, które dostał od Boga, a sam Bóg... na to przystaje. Dziwne to i
niepokojące. Dlaczego? Po co?
A jednak czyżby Szatan dyktował tu warunki? Fulton Sheen
zwraca uwagę na jedną rzecz: Szatan może zdziałać tylko tyle, na ile pozwoli mu
Bóg. I nic więcej. Nie może przekroczyć ograniczeń nałożonych przez Boga. Może
pozbawić Hioba zdrowia, rodziny i majątku, ale nie może np. życia. A i tych
pierwszych rzeczy nie mógłby uczynić, gdyby nie dopuścił do tego sam Bóg. W
pewnym zaś momencie wszystko wręcz ulega totalnej odmianie i Szatan już nic nie
jest w stanie wskórać! Może tylko działać „od – do”. Może jedynie zgrzytać
zębami i ziać ogniem. Władcą jest Bóg i to On dyktuje warunki. Szatan nie jest
władcą absolutnym, choć za takiego chciałby uchodzić. I ostatecznie przegrywa.
Tyle z tego zrozumiałem. I to chyba nie jest tak całkiem
najgorzej, prawda?