17 września nasuwa nieodmiennie myśl o sowieckiej napaści na
Polskę. Dla moich Rodziców oznaczała ona utratę ich krainy dzieciństwa. Może
nie do końca zdawali sobie wówczas z tego sprawę, byli przecież tacy młodzi –
moja Mama urodziła się w 1934 roku, mój Tata w roku 1928. Czy się bali? Jaki to
był strach? Bali się podczas wojny banderowców – to wiem. O tym często mówiła
Mama. A jak to było 17 września 1939 roku?
Patrzyli na te straszne rzeczy oczami dzieci, mieszkali w
tej samej wiosce, która teraz znajduje się na terytorium Ukrainy. Kiedy byliśmy
tam z Mamą przed kilkoma laty, żałowałem, że Mama nie mogła przypomnieć sobie,
w którym dokładnie miejscu był dom Taty. Wiele miejsc rozpoznała. Pamiętała
studnię, za którą się chowała i która wciąż była w tym samym miejscu. Był nawet
krzyż, w pobliżu Jej domu, ale nie drewniany, tylko murowany. Kościół
rzymsko-katolicki był teraz grecko-katolicki. Tylko domu już nie było. Tamten
spłonął. Na jego miejscu powstał nowy. Była nawet zapamiętana z dzieciństwa
kalina, ale nie w tym samym miejscu, choć na tym samym podwórku. Nie było
dworu, w którym pracował dziadek – Mama tylko pokazała, którędy Jej tato szedł
do pracy. Cmentarz był w połowie zarośnięty. To była ta polska połowa. Tylko
jeden grób był w tej części zadbany i oczyszczony. Grób polskiej zakonnicy. Na
drugiej połowie chowano Ukraińców.
Mama całe życie obchodziła swoje urodziny w innym dniu niż ten,
który widniał oficjalnie w Jej dowodzie osobistym. Twierdziła, że urodziła się
kilka dni wcześniej. Po Jej śmierci, szukając dokumentów, znaleźliśmy
świadectwo szkolne z czasów wojny, na którym widniała jeszcze inna data – jak
się okazało ta sama data była podana na starym kościelnym świadectwie zawarcia
małżeństwa. O tym nie wiedzieliśmy. I też nie pamiętam, by moja Mama
kiedykolwiek o tym wspominała. Raczej teraz już nie ustalimy, skąd takie
różnice. Ponoć nie było to dawniej takie dziwne, że ludzie mieszkający w
wioskach urodzili się w rzeczywistości wcześniej niż data urodzenia, jaka
widniała w oficjalnych dokumentach.
Kiedy jednak załatwiałem dokumenty z Urzędu Stanu Cywilnego
do poświadczenia aktu dziedziczenia, okazało się, że problem jest również z
datą urodzin mojego Taty. Ta, którą podano mi na urzędowym piśmie, nie zgadzała
się z numerem PESEL. Ponieważ pani notariusz stwierdziła, że musi być zgodność
numeru PESEL z datą urodzenia, musiałem wyjaśnić sprawę. Okazało się, że w
archiwach są dwie daty i obie potwierdzone sądownie. Różnica była niewielka –
tylko jeden dzień. Na dodatek mój Tato wpisywał do formularzy z jakiegoś powodu
raz jedną, a raz drugą. A nawet zdarzyło się, że podał jeszcze inną, ale znowu
– różnica była jednego dnia od jednej, a dwóch dni od drugiej urzędowo
poświadczonej daty. Dlaczego? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy.
Ich świat już
nie istnieje. Można tylko żałować, że się więcej nie pytało, nie rozmawiało,
nie dociekało. Mój Tato nigdy po wojnie nie odwiedził swojej wioski. Moja Mama
pojechała tam, kiedy już była starszą panią chodzącą o lasce. Śmialiśmy się, że
miała więcej energii i sił od nas – Jej dzieci. Kiedy chodziliśmy po Jej i Taty
wiosce, przypominała sobie historie zasłyszane w dzieciństwie. Niektóre były z
gatunku niesamowitych i jeżących włos na głowie. Były takie, które wiązały się
konkretnymi miejscami: cmentarzem, rzeką, krzyżem, studnią. Niektóre z nich
pewnie były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Teraz już nikt ich nie
będzie pamiętać, nikt ich nie przekaże dalej. 17 września 1939 roku czerwony
sierp zaczął swe krwawe żniwo. 17 września 1939 roku ciężki młot spadł, by
burzyć i niszczyć krainę dzieciństwa moich Rodziców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz