Kontynuując wątek z poprzednich postów, może warto jeszcze
przytoczyć z książeczki Bocheńskiego fragmenty hasła o artyście:
(...) Jako taki artysta nie jest nauczycielem cnót,
przywódcą politycznym ani filozofem. Gdy się uważa za takiego i występuje jako autorytet
w tych dziedzinach, staje się intelektualistą. Przyznawanie mu tego autorytetu
jest pierwszym zabobonem dotyczącym artysty. Bo artysta, podobnie
jak literat i dziennikarz, jest specjalistą i autorytetem tylko w jego własnej
dziedzinie, którą jest sztuka, a nie w innych. Co prawda może się zdarzyć, że
artysta jest równocześnie np. politykiem albo filozofem – ale jako artysta
nim nie jest.
Szczególnie niebezpieczne jest przypisywanie mu prawa
występowania w roli nauczyciela moralności. Wypada sobie zdać sprawę, że i pod
tym względem artysta w niczym nie góruje nad innymi ludźmi, że nie jest
ani autorytetem moralnym, ani uprawnionym kaznodzieją etyki religijnej. Z tego,
że umie dobrze przedstawiać czyny ludzkie nie wynika, by posiadał ten
autorytet. Przeciwnie, artyści wygłaszali nieraz i darzyli zwykłych
ludzi niczym nie uzasadnioną pogardą. Można więc powiedzieć, że artysta
nadużywający swojego autorytetu w tej dziedzinie jest społecznie szczególnie
szkodliwy (podkreślenie moje).
Właśnie w ostatnim czasie mieliśmy przykłady takiej niczym
nie uzasadnionej pogardy do zwykłego człowieka, a media wciąż donoszą o
kolejnych „mądrych” wypowiedziach różnej maści intelektualistów. Z drugiej
strony równie absurdalne jest ekscytowanie się tym, że jakiś artysta, literat
czy aktor poparł „naszych” lub wyraził się pochlebnie o katolicyzmie czy o
Kościele. Szczególnie żałosne jest to w przypadku gwiazdek pop – ubóstwo
języka, wulgaryzmy, to w zasadzie norma, choć znani aktorzy, którzy może obcują
częściej niż zwykły człowiek z językiem Szekspira czy Mickiewicza, również nie
popisują się bogactwem języka (słynne wystąpienie de Niro o Trumpie – z
prężeniem muskuł i wulgaryzmem na „f” –to doskonały przykład takiego
kabotynizmu).
Bocheński zwraca uwagę na jeszcze jeden problem:
Inny zabobon dotyczący artysty to mniemanie, że
przysługują mu prawa, który nikt inny nie posiada. (...) Artysta nie ma
w rzeczywistości większych praw niż ktokolwiek inny – i kto mu takie prawa
przypisuje, popada w zabobon.
Wprawdzie J.M. Bocheński podaje jako przykład przypisywanie
sobie przez artystę prawa do zdobienia ściany domu właściciela bez jego aprobaty,
ale myślę, że zgodziłby się, iż dotyczy to również takich przypadków, jak
bronienie znanego reżysera przed wydaniem go wymiarowi sprawiedliwości w
związku z oskarżeniami o gwałt, czy przypisywaniu artyście prawa do szargania
świętości religijnych.
Popularność tych zabobonów Bocheński tłumaczy następująco:
Wartości artystyczne, które artysta zna lepiej niż inni i
umie wcielać w swoje dzieła, są bardzo wysokimi wartościami. Szacunek, jak dla
nich (słusznie) mamy, przenosimy na twórców dzieł sztuki, to jest na artystów.
Zdarza się wówczas, że otoczony szacunkiem artysta staje się prawdziwym
guru, bezwzględnym autorytetem we wszystkich dziedzinach. Dochodzi do tego tym
łatwiej, im bardziej inne autorytety – zwłaszcza moralne – są osłabione, jak to
się zdarza zwykle w okresach upadku społecznego.
(o. Józef Maria Bocheński, Sto zabobonów, Wola, bdw,
s. 18-19).
Wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których doszło do
jeszcze ciekawszej sytuacji i ewolucji autorytetu, której Bocheński chyba nie
przewidział. Otóż rolę autorytetu moralnego zaczęły sobie uzurpować wielkie
międzynarodowe korporacje, które posuwają się do tego, że np. cenzurują
wypowiedzi w serwisach internetowych, które udostępniają (przypadki Facebooka,
YouTube czy Twittera są już dobrze znane), albo urządzają wielkie kampanie
promowania postaw, które ich zdaniem są tolerancyjne i dobre. Ale to już temat
na inny wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz