sobota, 1 września 2018

Kiedy artysta pręży muskuły i wygraża


Kontynuując wątek z poprzednich postów, może warto jeszcze przytoczyć z książeczki Bocheńskiego fragmenty hasła o artyście:

(...) Jako taki artysta nie jest nauczycielem cnót, przywódcą politycznym ani filozofem. Gdy się uważa za takiego i występuje jako autorytet w tych dziedzinach, staje się intelektualistą. Przyznawanie mu tego autorytetu jest pierwszym zabobonem dotyczącym artysty. Bo artysta, podobnie jak literat i dziennikarz, jest specjalistą i autorytetem tylko w jego własnej dziedzinie, którą jest sztuka, a nie w innych. Co prawda może się zdarzyć, że artysta jest równocześnie np. politykiem albo filozofem – ale jako artysta nim nie jest.
Szczególnie niebezpieczne jest przypisywanie mu prawa występowania w roli nauczyciela moralności. Wypada sobie zdać sprawę, że i pod tym względem artysta w niczym nie góruje nad innymi ludźmi, że nie jest ani autorytetem moralnym, ani uprawnionym kaznodzieją etyki religijnej. Z tego, że umie dobrze przedstawiać czyny ludzkie nie wynika, by posiadał ten autorytet. Przeciwnie, artyści wygłaszali nieraz i darzyli zwykłych ludzi niczym nie uzasadnioną pogardą. Można więc powiedzieć, że artysta nadużywający swojego autorytetu w tej dziedzinie jest społecznie szczególnie szkodliwy (podkreślenie moje).

Właśnie w ostatnim czasie mieliśmy przykłady takiej niczym nie uzasadnionej pogardy do zwykłego człowieka, a media wciąż donoszą o kolejnych „mądrych” wypowiedziach różnej maści intelektualistów. Z drugiej strony równie absurdalne jest ekscytowanie się tym, że jakiś artysta, literat czy aktor poparł „naszych” lub wyraził się pochlebnie o katolicyzmie czy o Kościele. Szczególnie żałosne jest to w przypadku gwiazdek pop – ubóstwo języka, wulgaryzmy, to w zasadzie norma, choć znani aktorzy, którzy może obcują częściej niż zwykły człowiek z językiem Szekspira czy Mickiewicza, również nie popisują się bogactwem języka (słynne wystąpienie de Niro o Trumpie – z prężeniem muskuł i wulgaryzmem na „f” –to doskonały przykład takiego kabotynizmu).

Bocheński zwraca uwagę na jeszcze jeden problem:

Inny zabobon dotyczący artysty to mniemanie, że przysługują mu prawa, który nikt inny nie posiada. (...) Artysta nie ma w rzeczywistości większych praw niż ktokolwiek inny – i kto mu takie prawa przypisuje, popada w zabobon.

Wprawdzie J.M. Bocheński podaje jako przykład przypisywanie sobie przez artystę prawa do zdobienia ściany domu właściciela bez jego aprobaty, ale myślę, że zgodziłby się, iż dotyczy to również takich przypadków, jak bronienie znanego reżysera przed wydaniem go wymiarowi sprawiedliwości w związku z oskarżeniami o gwałt, czy przypisywaniu artyście prawa do szargania świętości religijnych.

Popularność tych zabobonów Bocheński tłumaczy następująco:

Wartości artystyczne, które artysta zna lepiej niż inni i umie wcielać w swoje dzieła, są bardzo wysokimi wartościami. Szacunek, jak dla nich (słusznie) mamy, przenosimy na twórców dzieł sztuki, to jest na artystów. Zdarza się wówczas, że otoczony szacunkiem artysta staje się prawdziwym guru, bezwzględnym autorytetem we wszystkich dziedzinach. Dochodzi do tego tym łatwiej, im bardziej inne autorytety – zwłaszcza moralne – są osłabione, jak to się zdarza zwykle w okresach upadku społecznego.
(o. Józef Maria Bocheński, Sto zabobonów, Wola, bdw, s. 18-19).

Wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których doszło do jeszcze ciekawszej sytuacji i ewolucji autorytetu, której Bocheński chyba nie przewidział. Otóż rolę autorytetu moralnego zaczęły sobie uzurpować wielkie międzynarodowe korporacje, które posuwają się do tego, że np. cenzurują wypowiedzi w serwisach internetowych, które udostępniają (przypadki Facebooka, YouTube czy Twittera są już dobrze znane), albo urządzają wielkie kampanie promowania postaw, które ich zdaniem są tolerancyjne i dobre. Ale to już temat na inny wpis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz