O Smarzowskim nie zamierzałem pisać, bo wszak każda krytyka
czy szum wokół jego nowego filmu to dodatkowa reklama – wiadomo, im więcej
mówią, tym lepiej – więcej widzów może pójdzie do kina. Jednak zmieniłem zdanie
i postanowiłem wtrącić swoje trzy grosze. Moja opinia raczej nie nagoni mu
publiki.
Przede wszystkim: nigdy nie lubiłem kina Smarzowskiego. To,
co obejrzałem, wystarczyło, bym poczuł do produkcji tego pana głęboką niechęć,
a wręcz odruch wymiotny. Wcale nie dlatego, że podejmuje tematy kontrowersyjne.
Smarzowski podejmuje tematy łatwe, takie, które będą przyjmowane przez krytykę
z zachwytem, a jemu będą nabijać kasę. To samo w gruncie rzeczy dotyczy filmu
Wołyń, choć na jego temat nie zamierzam się wypowiadać, bo należę do tych
wyjątkowych rarogów, którzy się nie skusili i filmu nie obejrzeli. Choć być
może gdybym miał mniej wrażliwą żonę, przełamałbym niechęć do wytworów pana
Smarzowskiego i poszedł do kina, by się przekonać.
Metoda autora Drogówki jest równie prosta, jak podejmowane
przez niego tematy: unurzać wszystko w błocie i wszelkich możliwych
wydzielinach cielesnych (stąd nie muszę iść na film Kler, by wiedzieć, jak on
wygląda – wystarczą zresztą „trailery”, by to potwierdzić). Jak przyciągnąć
uwagę? Zanurzyć krucyfiks w urynie – to się z pewnością sprzeda.
To nie jest nawet krzywe zwierciadło, to jest zwierciadło
całkowicie i diametralnie zniekształcające obraz świata. W filmach
Smarzowskiego nie zobaczycie prawdziwej Polski, zobaczycie tam tylko twór jego
chorej wyobraźni. Wcale nie zdziwiła mnie jego deklaracja, że jest ateistą.
Chyba tylko ateista może tak nienawidzić świata i swoich bliźnich, patrzeć na
wszystko z taką pogardą, widzieć we wszystkich brutalne, utytłane, wulgarne
zwierze. W jego filmach nie ma żadnej prawdy, bo też i o prawdę w tych filmach
nie chodzi. Artysta może wyolbrzymiać, może przesadzać, może zniekształcać, by
uwypuklić jakiś aspekt, ale – jak już napisałem wyżej – to nie jest przypadek
filmów Smarzowskiego.
Myślę, że najlepiej jego twórczość podsumował Jan Polkowski
w swoim tekście Wojciech i Wojtek, który można znaleźć w tomie Polska moja
miłość. Poniższe dwa passusy pewnie znakomicie będą pasować do najnowszej
produkcji autora Domu złego:
„Odnoszę wrażenie, że siła obserwacji [Smarzowskiego] opiera
się o zwykłe poczucie wyższości, pychę wyniesienia ponad z gruntu pogański
pseudokatolicki lud i jego cwanych, interesownych pasterzy lub jeszcze gorzej
niż cwanych – ksiądz w Drogówce jest przecież dodatkowo bywalcem burdeli. Ilu
takich księży zna Wojtek? Wojciech?
(...)
Na prowincji (...) nie widział prostych ludzi, którzy
przeszli z honorem przez codzienne plugawe poniżenie i najzwyklejszą nędzę
drugiej połowy XX wieku? Często ze wsparciem księdza, który nie rozbijał się
bryką, przekraczając przepisy, i nie szlajał po burdelach. Proponuję, żeby
przed wejściem do kinowej sali sprawdzać dokumenty i Polakom wydawać
obowiązkową setkę-wejściówkę, żeby mózgi widzów były kompatybilne z gnojowatym
Polakiem-cynikiem-alkholikiem”.
Nie sądzę, by w filmach Smarzowskiego zmieniło się coś tak
diametralnie, by ta diagnoza Polkowskiego (wraz z ironiczną propozycją) nie
była wciąż aktualna. Czytelników zachęcam do sięgnięcia po zbiór felietonów, z
którego te dwa fragmenty pochodzą – o dziwo wciąż jest dostępny do kupienia,
choć ta książka powinna zniknąć z półek księgarskich jak świeże bułeczki. No
tak, ale autor Drzew nie nurza wszystkiego w... Mniejsza o to, w czym. Zamiast
więc wydawać pieniądze na bilet do kina, kupcie tom Polkowskiego. Tam jest
spory kawałek prawdy o naszym świecie, także tej mniej przyjemnej.
Ja też nie lubię kina Smarzowskiego.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że on musi strasznie nienawidzić Polski i Polaków, skoro pokazuje nas w tak obrzydliwym świetle.
Brzydzi mnie jego widzenie świata i także zbiera mi się na mdłości, jak oglądam jego filmy.
W zeszłym roku, jak był taki ogólny zachwyt środowisk patriotycznych nad Smarzowskim, "bo zrobił film o Wołyniu" - ja przestrzegałam znajomych Kresowiaków na FB: "uważajcie, ludzie, ten człowiek, to nie jest Polak-patriota, nie dajcie się zwodzić". A "Wołyń" to wg mnie słaby film. Co z tego, że pierwszy?
A teraz to już wyszło szydło z worka z tym klerem! Na pewno nie obejrzę tego filmu!
Wydaje mi się, że tym filmem o Wołyniu Smarzowski "kupił" sobie popularność wśród konserwatywnej publiczności i może nawet zrobił to z pełną premedytacją. Tak przypadkowo mu wyszło z tym filmem o polskich księżach czy też sobie tak to zaplanował? Recenzje i omówienia zdają się potwierdzać to, co wiem bez oglądania tego "arcydzieła". Jeśli obejrzy się jeden film tego pana, wiadomo, o czym będą kolejne. Metoda, jaką stosuje, jest prosta jak konstrukcja cepa. Myślę, że to, co było do powiedzenia o Smarzowskim, dobrze opisał Jan Polkowski. W zasadzie szkoda nawet miejsca w gazetach i na portalach, by tym panem się zajmować.
OdpowiedzUsuń