Najzabawniejsze w całym tym fragmencie z Kydryńskiego
(zamieszczonym w poprzednim odcinku) jest stwierdzenie, że Antonio mści się na
lichwiarzu i jeszcze nie oddaje mu długu! Przypomnijmy: Shylock domagał się
bezwzględnej realizacji prawa, nie chciał okazać miłosierdzia, do którego
przecież nie można zmusić (o czym mówi Porcja), szokował wszystkich swoją
bezdusznością. Shylock dostał więc prawo, a nie miłosierdzie. Wyrok wydany
przez Księcia był zresztą surowszy. Jednak to Antonio właśnie wstawił się za
Żydem, łagodząc werdykt, który mógł kompletnie zrujnować lichwiarza! Co więcej
– zadbał o jego córkę, która wcale nie jest taką zołzą, jak odmalował to
Kydryński. Przypomnijmy, że Shylock bardziej troszczył się o swoje kosztowności
niż o los córki (wbrew temu, co Kydryński wypisuje o jego rzekomej miłości do
swojego dziecka). A jak sama Jessica opisuje dom swego ojca? Oto w rozmowie z
Launcelotem mówi:
Dom nasz jest piekłem, a ty (miły diable)
Umiałeś czasem nudę tu rozpędzić.
Oczywiście można to też i tak zrozumieć, że jest to jedynie
gra słów i Jessica odnosi „piekło” do nudy, o której wspomina, a „diabeł”
Launcelot rozprasza jego nudę, ale czy na pewno? Czemuż to sługa Shylocka
boryka się z myślą, czy nie uciec od swojego pana i w końcu decyduje się
zamienić służbę „u bogatego Żyda” na służbę u „biednego szlachcica” – Bassania?
Kolejny „spisek” chrześcijański przeciw „biednemu” lichwiarzowi? Oto w rozmowie
ze swoim ojcem Launcelot stwierdza: „Pan mój to wierutny Żyd, – dać mu podarunek?
Dać mu stryczek! – Zagłodził mnie w swej służbie. Możesz mi palce żebrami
policzyć...”. Oczywiście Launcelot to postać komiczna, niezbyt poważna, co
widać też z zacytowanej powyżej wypowiedzi. Jednak zarówno słowa córki
Shylocka, jak i jego sługi, stawiają lichwiarza w niezbyt pozytywnym świetle
(na wszelki wypadek sprawdziłem też oba passusy w oryginale i Słomczyński
okazuje się być w swej translacji bardzo wierny).
Dlaczego zatem – biorąc powyższe pod uwagę – w chwili
ogłoszenia wyroku Antonio miałby myśleć o oddaniu długu, czego sam Shylock nie
chciał (i to mimo oferowanej wielokrotności faktycznego zadłużenia!), aż do
chwili, gdy uświadomił sobie, że przegrał? Trudno doprawdy pojąć taką logikę
autora posłowia.
Pomijam już fakt, że samo zagadnienie jest dużo ciekawsze
niż interpretacyjne łamańce Kydryńskiego, by zrobić ze sztuki Szekspira
antyrasistowski manifest. To również temat na osobny tekst o zagadnieniu
miłosierdzia i prawa oraz o wyraźnych nawiązaniach do Biblii, a zwłaszcza
Nowego Testamentu i – jak widać z wypowiedzi samego Shylocka – do scen z
procesu Chrystusa.
Z dzisiejszego punktu widzenia – ale podkreślmy, że z
dzisiejszego – nasz opór budzi przymus nawrócenia narzucony Shylockowi.
Weźmy jednak poprawkę na czasy, w których przyszło żyć Szekspirowi i
okrucieństwo, z jakim musiał mieć do czynienia i jakiego być może był świadkiem
oglądając śmierć św. Roberta Southwella. Kto ma w tej mierze jakieś
wątpliwości, niech poczyta sobie autentyczny pamiętnik jezuity Johna Gerarda, o
którym już na tym blogu pisałem.
I ostatni już cytat z posłowia Juliusza Kydryńskiego, który
by podeprzeć swoją interpretację, tym razem demonizuje postać Antonia
(tytułowego „Kupca weneckiego”) i Bassania:
„Sprawa przyjaźni między dwoma mężczyznami, motyw tak
chętnie i tak często podejmowany przez elżbietańczyków (...), w przypadku
Antonia i jego młodego przyjaciela nabiera o tyle specyficznego wyrazu, że
Bassanio – co najzupełniej jasno wynika z tekstu – jest po prostu utrzymankiem
Antonia, w dodatku utrzymankiem lekkomyślnym i rozrzutnym, na którego
zachcianki kupiec może sobie jednak bez trudu pozwolić. Czy zatem powodem owego
niby nie wytłumaczonego smutku Antonia nie jest przypadkiem świadomość, że ów
ukochany młodzieniec opuści go wkrótce dla młodej i pięknej damy” (podkreślenie
– Juliusz Kydryński).
Autor okładki współczesnego polskiego wydania zrobił z
żydowskiego lichwiarza jednocześnie homoseksualistę, nadając sztuce
angielskiego geniusza rangę manifestu LGBT-coś-tam. Tymczasem autor posłowia ze
schyłku lat 70-tych XX wieku sugeruje niedwuznacznie homoseksualizm dwóch
głównych postaci dramatu – Bassania i Antonia. O tempora, o mores! – chciałoby
się zawołać. Już sobie wyobrażam ten skandal, to oburzenie, te gwizdy i
buczenia na widowni za każdym razem, kiedy aktorzy grający Antonia i Bassania
pojawiali się na scenie w czasach Szekspira, gdyby faktycznie takie były
intencje samego autora, a widzowie odczytali je tak, jak zinterpretował to
XX-wieczny polski tłumacz i znawca teatru elżbietańskiego! Bądźmy poważni! Nawet
nie chce mi się wyjaśniać absurdalności stwierdzenia, że Antonio jest smutny,
bo traci swego homoseksualnego „utrzymanka”!
Dalej w swoim wywodzie Kydryński sugeruje, że miłość samego
Bassania do Porcji jest daleka od doskonałości. Ależ oczywiście, że tak!
Interes materialny miesza się tutaj z duchowym, miłość Bassania jest skażona i
wiele jej brakuje do doskonałości diamentu, który zresztą potem oddaje wraz z
pierścieniem, sprzeniewierzając się jednocześnie przysiędze danej swojej świeżo
poślubionej żonie. Ale to też jest tak naprawdę głównym motywem samej sztuki.
To jednak już temat na zupełnie inny cykl tekstów, cykl poświęcony pogłębionej
interpretacji Kupca weneckiego. Kydryński ma bowiem rację co do „gry pozorów”,
ale z wybitnego dzieła teatralnego robi jakąś płytką antyrasistowską agitkę, w
której biedny Żyd staje się ofiarą chrześcijańskiej nikczemności.
Zainteresowanych pogłębioną analizą tego dramatu, a znających język angielski,
zachęcam do sięgnięcia po książkę Through Shakespeare’s Eyes Josepha Pearce’a,
gdzie można przeczytać szczegółową analizę Kupca weneckiego, nawiązującą także
do wydarzeń z czasów jego powstania, o których wspomina zresztą sam Kydryński
(chodzi o przypadek doktora Lopeza).
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Wiem, że porywam się z
motyką na księżyc. Juliusz Kydryński (starszy brat Lucjana) był zarówno
krytykiem teatralnym, jak i tłumaczem z języków: francuskiego, niemieckiego i
angielskiego. Spolszczył m.in. Hamleta, a oprócz dzieł dramatu elżbietańskiego
(Marlowe, Jonson), udostępnił nam utwory takich pisarzy, jak Kafka, Twain czy
Steinbeck. A zatem to on będzie traktowany jako autorytet, a nie jakiś pętak,
który szarpie go za nogawki. Niech tam! Nie mogłem jednak po przeczytaniu
posłowia do Kupca weneckiego przejść nad powypisywanymi tam bzdurami do
porządku dziennego.
Posłowie Kydryńskiego jest poza tym doskonałym przykładem
aberracji interpretacyjnych, o jakich pisze Joseph Pearce: wczytywania w tekst
współczesnych (XX-wiecznych, jak u Kydryńskiego, lub XXI-wiecznych, jak u autora
wspomnianej tu parę razy okładki) koncepcji filozoficznych i ideologii, które w
czasach Szekspira były ówczesnym ludziom całkowicie obce. Szekspir był z
pewnością genialnym twórcą i jak każdy geniusz wykraczał poza swoją epokę. Ale
nie przesadzajmy też ze zdolnościami ludzkiego umysłu – autor Kupca weneckiego
z całą pewnością nie mógł przewidzieć takiej grozy, jaką zgotowali Żydom Niemcy
pod wpływem ideologii hitlerowskiej! Pearce twierdzi, że aby wiernie odczytać
zamysł dzieła, należy poznać dobrze samego twórcę, jego epokę i kontekst, w
jakim powstał jego utwór. Inaczej jesteśmy skazani na dowolność
interpretacyjną, która wczytuje w tekst rzeczy, które jego twórcy się nawet nie
śniły. Co ciekawe – to już moje spostrzeżenie – te interpretacje nie dają się
nawet usprawiedliwić samym tekstem, z którym interpretator przestaje się w
ogóle liczyć, co próbowałem pobieżnie w swoim blogowym cyklu wykazać. Kropka.
William Shakespeare, Najwyborniejsza opowieść o Kupcu
weneckim, tłum. Maciej Słomczyński, Kraków 1979.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz