Wróciłem z parodniowego wyjazdu. Wyjechaliśmy sobie na parę dni w spokojne miejsce, gdzie
wokół były las i góry, a w nocy cisza, jeśli tylko nie zakłócali jej hotelowi
goście. Wróciłem i zacząłem przeglądać portale, bo również dostęp do Internetu
był w ciągu tych kilku dni laby kiepski. W oczy rzuciły mi się dwa teksty o wypowiedziach dwóch celebrytek.
W gruncie rzeczy nie przestaje mnie dziwić, po co poważne portale poświęcają im
tyle uwagi.
Pierwsza gwiazdka to smutny przypadek utalentowanej
piosenkarki ateistki, która to poprzednich głupot, jakie zdążyła wypowiedzieć,
dodaje kolejne. Jej wizja świata jest smutna i najciemniejsza z ciemnych, a
„filozoficzne” dywagacje o „prawdzie” mogą co najwyżej skłonić do modlitwy o
światło dla niej, by już nie bredziła. I piszę poważnie – za nią należy się po
prostu modlić, bo chyba próba jakiejś głębszej dyskusji niewiele tu pomoże.
Aczkolwiek przyjmuję, że może się mylę.
Druga celebrytka (przyznam szczerze, że nie wiem tak
naprawdę, czy jest ona słynna z tego, że jest żoną pewnego znanego faceta, czy
z jakiegoś innego powodu) uraczyła nas swymi dywagacjami o in vitro. Poza
argumentami uczuciowymi nie ma ona tak naprawdę nic sensownego do powiedzenia.
To, że niektórzy członkowie PiS-u są na bakier z nauką Kościoła i traktują
kwestię in vitro jako element gry politycznej również nie jest żadnym
odkryciem. Niestety było to szczególnie widoczne w zeszłorocznych wyborach
lokalnych. Śmieszne i żałosne natomiast jest to, że jakaś żona znanego faceta
uważa, iż miałbym z większą uwagą słuchać jej emocjonalnych wypowiedzi niż nauki
Kościoła, który istnieje na tej ziemi już 2000 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz