Trudno napisać w kilku słowach o obejrzanym wczoraj przedstawieniu „Wilgoć” Leszka Mądzika. Nic też bez wątpienia mądrego nie wymyślę. Byłem w niewiele mniejszej konsternacji niż publiczność, która po zapaleniu świateł nie była pewna, czy to już faktycznie koniec. Dla mnie był to przejmujący spektakl o przemijaniu, który kojarzył się bardziej ze snem niż namacalną rzeczywistością. Jednak czy namacalna rzeczywistość nie staje się już za chwilę snem tylko? (Banał, prawda?)
Tak się złożyło, że w moim przypadku patrzyłem na wszystko pod wpływem silnych, acz niespodziewanych (a może jednak spodziewanych? Może sam je sprowokowałem?) emocji. Nagle przypomniała się inna chwila, inny spektakl, inna ciemność w trakcie jego trwania – w górach w pewnym małym teatrze. Być może tamten moment żyje też w czyjeś pamięci, pewnej osoby, która wciąż jest tak bardzo bliska, a jednak ogromnie daleka.
I wówczas zapragnąłem, by tamta chwila, zagubiona w otchłani czasu, zaistniała na nowo. Bez żadnego przedtem i potem. By poprzez ciemność przenieść się tam chociaż na... chwilę. Przez moment wydawało się to niemal możliwe.
„Wilgoć” – reżyseria Leszek Mądzik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz