niedziela, 8 lutego 2009

Kopnąć smoka w zadek

Okazało się, że kryzys, w który nie wierzę, dosięgnął także mnie i grono działających ze mną przyjaciół.

Niecały tydzień temu dowiedziałem się na niemiłym spotkaniu, że tracimy pracę w firmie, z którą współpracowaliśmy od ładnych paru lat i po miesiącu mamy zwinąć manatki. Spodziewaliśmy się różnych rzeczy: np. ograniczenia zleceń, zmniejszenia zarobków... Jednak do głowy nie przyszło nam, że mogą pożegnać się z nami w ten właśnie sposób, nie dając żadnej szansy na jakąś próbę wspólnego wybrnięcia z trudnej sytuacji. Rozmawiająca z nami pani dyrektor zasłoniła się po prostu tym, że przychodzi oznajmić nam decyzję zarządu i nie jest po to, by z nami negocjować. Jednocześnie wyraziła troskę o bezpośrednich pracowników jej firmy (działaliśmy jako organizacja z zewnątrz) i podkreśliła, że jest ona teraz własnością Amerykanów, a Amerykanów obchodzą tylko... pieniądze.

To nie jedyny paradoks w tym całym wydarzeniu. Ponoć polski oddział firmy ma się bardzo dobrze, wyniki są znakomite, ale feler w tym, że teraz jest ona częścią światowego koncernu i z góry przychodzą polecenia cięcia kosztów. A akurat nas wyciąć z budżetu było najłatwiej, choć słyszałem opinie, że są to oszczędności tylko pozorne (podejrzewam, że średnia pensja członka zarządu jest wyższa niż to, co zarabialiśmy miesięcznie łącznie jako grupa).

Inną ciekawostką jest fakt, że większość pracowników, korzystających z naszych usług, dowiedziała się o wszystkim najpierw od nas, a potem od działu personalnego. Tak więc zatroskana o los swoich podwładnych dyrektor nie tylko nie usiłowała dogadać się z nami, ale nawet nie przyszło jej ani innym członkom zarządu do głowy, by spróbować porozmawiać wspólnie z własnymi pracownikami i jakoś rozwiązać problem tak, by jak najmniej osób zostało poszkodowanych. Po prostu wykorzystano to, że pokładając nadmiernie zaufanie w firmie, nie poczyniliśmy odpowiednich zabezpieczeń prawnych – dodam, że nie tylko nam w podobnie mało elegancki sposób podziękowano za współpracę. Pretensje mogę więc mieć jedynie do siebie.

Wiem, że przemawia przeze mnie gorycz, choć traktuję też zaistniałą sytuację jako wyzwanie, pobudkę do nowych działań, wytrącenie z wygodnej drzemki. Już kiedyś znalazłem się w podobnych okolicznościach. Pomogli mi wówczas przyjaciele i wyszedłem na tym lepiej niż przedtem. Jak będzie teraz, zobaczymy.

Być może jestem naiwny, chciałbym jednak usłyszeć, że oto jakiś prezes albo dyrektor czy członek zarządu mający w takich warunkach podjąć decyzję o cięciach budżetowych, przypomina sobie, że przecież liczą się także ludzie i zwykła ludzka solidarność w trudnych czasach, że przecież podobne sprawy można rozwiązać „po ludzku”.

Chciałbym, aby taka ważna persona obudziła się rano i przypomniała sobie, jak niegdyś chodziła być może na pielgrzymki i wyciągała palce w znaku zwycięstwa krzycząc: „Solidarność, Solidarność!”. Chciałbym, aby przestała być taką trzęsącą dupą bezwzględną kanalią i uświadomiła sobie, że walka ze smokiem nie skończyła się pod koniec lat osiemdziesiątych, lecz trwa nadal i tylko smok przybrał inną postać. Chciałbym, aby ów prezes czy inny dyrektor doszedł do wniosku, iż nie liczą się tylko wyniki makro czy mikroekonomiczne, a hasło: „Po pierwsze gospodarka, głupcze” jest po prostu... głupie. Chciałbym, aby zachciało mu się kopnąć smoka mocno w zadek. A niechby się nawet i gadzina wściekła! Wówczas można by ponownie sięgnąć po przerdzewiały nieco miecz i bezlitośnie ciąć odradzające się łby. Zawsze jest szansa, że dołączą się inni. A nawet jeśli się przegra, to łatwiej potem spojrzeć w lustro.

Chciałbym... ale może jestem po prostu naiwny.

1 komentarz:

  1. eee, to nie jest naiwność, tylko inna "perspektywa". Za poprzedniego kryzysu (był takowy jeśli pamiętacie:-) nic tak mnie nie rozbawiło jak artykuł o warunkach pracy specjalistów z Banku Światowego - ci sami mistrzowie którzy w tak cudny sposób radzą rządom aby powiedzieli dość opiece społecznej, dość preferencji gospodarczych, dość państwowej edukacji i opiece zdrowotnej (wcale nie uważam, że one są darmowe i państwowe, ale to inny temat)... sami posiadają wyjątkowo etatystyczne warunki pracy, zabezpieczenia, odprawy, olbrzymie pakiety socjalne i zdrowotne dla siebie oraz swych rodzin oraz naturalnie stałą waloryzację płac ha ha ha.
    Jakiś czas temu, jedna piękna korporacja (w czasie prosperity) pozbyła się mojego znajomego bo zachorował na raka, a jak wrócił po chemii to miał zbyt depresyjny wpływ na team.
    Super:-)
    Jak łatwo się domyślić nie chadzałam na pielgrzymki ani nie przeżywam ekstazy wspominając solidarność (ale doceniam) - to nie liczę na to, że w najemnikach kapitału wzbudzi się serce dla mnie. Oni mają serce - ale dla siebie. Wywalając Was, szefostwo oddziału działało w obronie własnych interesów i rodzin - nie żartuję, tak mi raz tłumaczył jeden "menadżer";-)
    Dasz radę, kryzysy mają coś wspólnego z kochankami - przychodzą i odchodzą:-)

    OdpowiedzUsuń