W jednym ze swoich wpisów napisałem, że w przypadku różnych
lewicowych i liberalnych establishmentów trudno mówić o hipokryzji, kiedy ich
postępowanie nie jest konsekwentne. Trudno bowiem mówić – jak mi się wydaje – o
hipokryzji tam, gdzie nie ma stałych punktów orientacyjnych, a tak jest w tym
przypadku. Stąd trafniejsze jest określenie zaczerpnięte z „W pustyni i
puszczy” Sienkiewicza – „moralność Kalego”.
Najnowszym przykładem takiego postępowania jest warszawska
afera z szambem (by nie użyć grubszego słowa). Konia z rzędem temu, kto
przedstawi choć jednego „zielonego”, który zaprotestował przeciwko decyzji
wypuszczenia tych ścieków do Wisły. A przecież ci sami ludzie użalają się na
kornikiem drukarzem i każdym drzewkiem, które ktoś zetnie na swojej działce.
Czegoś nie zauważyli? Byli w tym czasie na wakacjach?
Ponieważ lewacy wydają się nie mieć stałych punktów
orientacyjnych, jakichś stałych punktów odniesienia w swojej „płynnej
postnowoczesności”, być może w dyskusji z nimi trzeba zastosować trochę inny
język, by zapędzić ich w kozi róg i następnie wyjaśnić im to, co dla nich nie
jest takie oczywiste.
Weźmy taki przykład. Kiedyś – spory czas temu – naszło mnie,
by przejrzeć „fejsbukowe” profile dawnych moich znajomych ze szkoły średniej.
Po poczytaniu sobie i oglądnięciu tego, co na nich zamieszczają, doszedłem do
wniosku, że chyba niespecjalnie mam ochotę do nawiązania kontaktu z większością
z nich. Mniejsza jednak o to. Na jednej ze stron natknąłem się na wyrazy
oburzenia z powodu klauzuli sumienia (był to wtedy głośny temat) i faktu, że ktoś
autorce tego wpisu mógłby nie sprzedać środków antykoncepcyjnych, które ona ma
ochotę nabyć.
I słusznie! Słusznie pod warunkiem, że przyjmie się
założenie, iż mam niezbywalne prawo do realizacji moich zachcianek i jeśli chcę
sobie kupić np. środek dzieciobójczy, to mam do tego prawo i już! Ok. A teraz
spójrzmy na to z drugiej strony. Jestem aptekarzem i mam taki kaprys, taką
zachciankę, żeby nie sprzedawać środków antykoncepcyjnych, nawet jeśli ktoś
bardzo je chce kupić i wręcz twierdzi, że jest to dla niego sprawa życia i
śmierci. Otóż dla mnie jest to również sprawa życia i śmierci (nienarodzonego
dziecka) i w związku z tym oburza mnie, że ktoś próbuje mnie przymusić do sprzedaży
tychże środków. Prowadzę sobie aptekę i oto ktoś przychodzi do mnie i mówi mi,
że mam sprzedawać to, co tej osobie akurat zachciało się kupić! A ja nie mam na
to najmniejszej ochoty!
Jasne? Obawiam się, że chyba nie. W końcu mamy do czynienia
z moralnością Kalego.