Jestem chyba ostatnią osobą, którą można by posądzić o
antysemityzm. O antysemityzmie zresztą pisałem też na swoim blogu. Oczywiście,
jak każdy typowy inteligent, wychowany jeszcze w czasach schyłkowego PRL-u,
reaguję alergicznie na wszelkiego typu wypowiedzi, które wydają mi się pachnieć
antysemityzmem.
Zdaję sobie jednak sprawę z niezdrowej atmosfery panującej w
Polsce. Zwrócenie uwagi na fakt, że na przykład jakiś polityk czy dziennikarz
jest Żydem od razu wiąże się z możliwym posądzeniem o antysemityzm. Pamiętam,
jak kiedyś rozmawiając ze swoją znajomą, która jest Żydówką, powiedziałem,
poruszając jakiś temat, że jest ona „pochodzenia żydowskiego”. Reakcja mojej
znajomej była natychmiastowa: „Słuchaj, ja nie jestem pochodzenia żydowskiego,
ja jestem po prostu Żydówką! Stuprocentową Żydówką! Oboje moi rodzice byli
Żydami”. Oczywiście użyłem nie bez przyczyny zwrotu „pochodzenia żydowskiego” –
przecież jako Polak mam zakodowane, że stwierdzenie: „Pani taka a taka to
Żydówka” to niemal jak nawoływanie do pogromów.
Próba poruszenia jakichś niezbyt przyjemnych faktów
związanych z postępowaniem przedstawicieli społeczności żydowskiej w Polsce w
czasach przedwojennych, w trakcie wojny lub po wojnie to jak napraszanie się o
śmierć cywilną, zwłaszcza jeśli jest się naukowcem. Można pisać o kolaboracji
Polaków z okupantem, można posądzać ich o większy antysemityzm od hitlerowców,
można najgorsze kalumnie wypisywać o Narodowych Siłach Zbrojnych, ale napisać o
kolaboracji obywateli żydowskich czy o ich udziale w systemie represji
wymierzonym w Polaków po II wojnie światowej to już stawianie się poza
marginesem oficjalnego świata akademickiego czy dziennikarskiego. Nie mówię już
o takich faktach, jak próby weryfikacji liczby Żydów pomordowanych w obozach
koncentracyjnych czy choćby w Jedwabnem. To jak podważanie niepodważalnej
prawdy objawionej.
Ba! Jak pokazywałem na przykładzie „Kupca weneckiego”, nawet
literatura piękna jest interpretowana na nowo tak, by dostosować się do tego
terroru poprawności politycznej w kwestii żydowskiej.
Jednak rzecz nie dotyczy jedynie minionych dziejów czy
polityki. Całkiem niedawno dowiedziałem się od pewnego profesora rzeczy
zdumiewającej, otóż powiedział mi, że w Polsce, w kraju, w którym mówi się o
długiej historii stosunków polsko-żydowskich, w którym podkreśla się wzajemne
relacje polsko-żydowskie, w którym zwraca się uwagę na koegzystencję tych dwóch
kultur i narodów obok siebie przez wieki, w którym istnieją muzea żydowskie, w
tymże kraju nie można prowadzić na przykład badań nad... Talmudem! Wszelkie
próby naukowych dociekań na temat tej ważnej przecież księgi mogą się zakończyć
złamaniem kariery naukowej! Nie mogłem w to uwierzyć. Pan profesor podał mi
pewne przykłady, ale uświadomił mi jeszcze jedną rzecz: nie istnieje polski
przekład Talmudu! Tak po prostu! Wieki wspólnej egzystencji, przenikania się
kultury żydowskiej i polskiej, piękne przemówienia i uroczystości, jarmułki na
głowach dostojników państwowych..., a tymczasem okazuje się, że nie ma ani
badań nad Talmudem, ani polskiego tłumaczenia tej księgi! I jak tu nie wierzyć
w spiski?
Oczywiście, jednym z winowajców wyżej opisanego stanu rzeczy
(ale rzecz jasna nie tego, że brakuje polskiego przekładu Talmudu, nie mówiąc
już o naukowych badaniach!) jest sam Adolf Hitler i okrucieństwa, jakie
popełniono w czasie II wojny światowej. Żyjemy w sytuacji szantażowania
Holokaustem. Jakakolwiek krytyka Żydów, kultury żydowskiej, mentalności
żydowskiej, żydowskiej etyki to po prostu mowa nienawiści i niemal nawoływanie
do budowania nowych obozów koncentracyjnych. Do licha! Tak dłużej być nie może!
Należy odróżnić zwykłą nienawiść do jakiegoś narodu, rasy czy konkretnego
człowieka od dociekań naukowych opartych na faktach. To pierwsze należy
potępiać. W tym drugim przypadku należy się ścierać na gruncie faktów, na
gruncie dociekań naukowych, na gruncie logiki.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? A to dlatego, że żyjemy w
czasach pogłębiającego się zamordyzmu. I to zamordyzmu, który wprowadzają nie
brutalni żołdacy, ale panowie w eleganckich garniturach czy nawet noszący na
szyi koloratki. Kiedy przyjeżdża jakiś kontrowersyjny naukowiec, kontrowersyjny
dlatego, że głosi prawdy niepopularne w mediach głównego ścieku czy poglądy
nieprzystające do powszechnie uznawanej wizji świata, to okazuje się, że
spotkania z jego udziałem na terenie uniwersytetu nagle są odwoływane!
Uniwersytet, który powinien być miejscem wolności badań naukowych i wymiany
myśli, okazuje się miejscem dla wybranych i głoszących jedynie słuszne poglądy.
Prof. Zygmunt Bauman – tak. Prof.
Paul Cameron – nie. Prof. Magdalena Środa – tak. Ks. prof. Tadeusz Guz –
nie. Reżyser Wojciech Smarzowski – tak. Reżyser Grzegorz Braun – nie. Jeśli
któryś z prelegentów głosi bzdury, to przecież cóż łatwiejszego? Należy wysłać
kilku łebskich gości, którzy rozbiją jego argumentację w drobny mak. Oczywiście
nie kijem baseballowym, ale siłą logicznego rozumowania i udokumentowanymi
faktami. Tymczasem coraz powszechniejszą praktyką – zresztą nie tylko w Polsce
– jest zastosowanie tego pierwszego – nawet jeśli nie jest to dosłownie kij
baseballowy (a i użycie przemocy się zdarza), a na przykład odmowa wynajęcia
sali czy nagonka medialna i utrącenie kariery naukowej.
Coś podobnego ostatnio zdaje się spotykać ks. prof. Tadeusza
Guza. Sam ksiądz profesor zareagował tak, jak zareagować powinien każdy
naukowiec, którego poglądy się kwestionuje – zaproponował debatę naukową iwspólne poszukiwanie prawdy. Jeśli poglądy głoszone przez ks. prof. Guza to
niczym nie poparte bzdury, to cóż prostszego, niż udowodnić to publicznie,
nawet w transmitowanej przez media dyskusji naukowej? Internet umożliwia w
dzisiejszych czasach udostępnienie takiej debaty na cały świat w czasie
rzeczywistym. Jeśli argumenty ks. prof. Guza zostałyby podważone logiczną
argumentacją, popartą naukowymi dowodami i niezbitymi faktami, to jemu samemu
pozostałoby już tylko wycofać się w niesławie z życia naukowego. Jeśli
natomiast okazałoby się, że jego poglądy mają solidne podstawy, to wówczas
nasuwałoby się pytanie: Dlaczego Polska Rada Chrześcijan i Żydów domaga się od jego
zwierzchników działań dyscyplinarnych i dąży do tłumienia wolności badań
naukowych?
Ci, którzy nie znają szczegółów sprawy, znajdą zarówno list
ks. prof. Tadeusza Guza, jak i Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów w linkach
zamieszczonych w powyższym akapicie. Natomiast ci, którzy uważają, że w tej
sprawie nie można milczeć i popierają propozycję ks. prof. Tadeusza Guza, nawet
jeśli sami nie zgadzają się z jego poglądami, ale cenią wolność dociekań naukowych,
mogą podpisać petycję w obronie duchownego tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz