wtorek, 21 sierpnia 2018

Nie Rottenberg, ale Kowalska

Po wczorajszym wpisie o głupiej wypowiedzi Andy Rottenberg zastanawiam się ciągle, skąd się wzięło to przeświadczenie o wyższości człowieka czytającego, skąd ta pycha, że jeśli się przeczytało setki woluminów, to jest się kimś lepszym niż cała reszta społeczeństwa?

Myślę, że jednym ze źródeł tego (o)błędnego przekonania jest filozofia. A ściślej – przekonanie Sokratesa, że niewiedza jest źródłem zła moralnego. Stąd zapewne cała masa intelektualistów wyobraża sobie, że jeśli studiowało się na uniwersytecie, czytało się dziesiątki podręczników i obowiązkowych lektur, to jest się w jakiś sposób lepszym od tej szarej masy, która nawet nie wie, że nic nie wie. A im większa ilość lektur, tym większa moralna wyższość nad całą resztą – tą niedouczoną ludzkością.

Z tym podejściem rozprawiał się w swoich publikacjach arcybiskup Fulton J. Sheen, który podkreślał, że niewiedza może być wręcz zbawienna, a wiedza, zwłaszcza wiedza oparta na doświadczeniu, może być przyczyną zła moralnego, wyrządzając niepowetowane, trudne do naprawienia szkody. Pomyślmy o tak drastycznym przykładzie, jak dziecko dowiadujące się doświadczalnie, na własnej skórze, czym naprawdę jest pedofilia.

Wydaje mi się, że w przypadku polskich (i nie tylko) intelektualistów źródłem tego przeświadczenia może być także eseistyka wybitnego poety rosyjskiego, Josifa Brodskiego. Tacy intelektualiści, jak Rottenberg, z pewnością czytali jeszcze w latach osiemdziesiątych podziemne lub emigracyjne wydania eseistyki Brodskiego.

Niestety nie mam tomu szkiców Brodskiego pod ręką, by przytoczyć dokładny passus. Pamiętam jednak, że to właśnie Brodski napisał coś takiego, że jeśli ktoś przeczytał książkę Dostojewskiego, to nie może popełnić zbrodni. Być może napisał to bardziej generalnie – że lektura literatury, poezji chroni przed uczestnictwem w zorganizowanym złu (jeśli uda mi się znaleźć ten fragment, napiszę o tym więcej).
W tym przekonaniu Brodskiego zawierała się myśl, że sztuka, literatura pełni rolę wręcz religijną, wyzwalającą lub oczyszczającą od zła. Polemizował z nim albo Milan Kundera, albo Gustaw Herling-Grudziński. Ten pierwszy z pewnością starł się z rosyjskim poetą w sporze o Dostojewskiego. W każdym razie gdzieś padł przykład esesmanów, którzy delektowali się muzyką klasyczną w obozach koncentracyjnych, w których byli panami życia i śmierci.

Nie trzeba zresztą ani Brodskiego, ani Sokratesa, by podać dziesiątki, a może setki nazwisk wybitnych intelektualistów, którzy zaprzedali się złu, choć przeczytali wiele trudnych i znakomitych książek. W Polsce znalazłoby się ich całkiem sporo. Ani lektura tomów św. Tomasza z Akwinu, ani poezji Brodskiego, ani eseistyki Hanny Arendt nie chroni zarówno przed głupotą, jak i nie daje jakiegokolwiek prawa do moralnej wyższości nad resztą bliźnich.

W końcu to nie Anda Rottenberg ze swoją intelektualną biblioteką, ale prosta zakonnica, siostra Faustyna Kowalska, której lista lektur z pewnością wzbudziłaby pogardę naszej krytyczki sztuki, wydała książeczkę, która ma wpływ na miliony ludzi na całym świecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz