Po wczorajszym wpisie o głupiej wypowiedzi Andy Rottenberg
zastanawiam się ciągle, skąd się wzięło to przeświadczenie o wyższości
człowieka czytającego, skąd ta pycha, że jeśli się przeczytało setki woluminów,
to jest się kimś lepszym niż cała reszta społeczeństwa?
Myślę, że jednym ze źródeł tego (o)błędnego przekonania jest
filozofia. A ściślej – przekonanie Sokratesa, że niewiedza jest źródłem zła
moralnego. Stąd zapewne cała masa intelektualistów wyobraża sobie, że jeśli
studiowało się na uniwersytecie, czytało się dziesiątki podręczników i
obowiązkowych lektur, to jest się w jakiś sposób lepszym od tej szarej masy,
która nawet nie wie, że nic nie wie. A im większa ilość lektur, tym większa
moralna wyższość nad całą resztą – tą niedouczoną ludzkością.
Z tym podejściem rozprawiał się w swoich publikacjach
arcybiskup Fulton J. Sheen, który podkreślał, że niewiedza może być wręcz
zbawienna, a wiedza, zwłaszcza wiedza oparta na doświadczeniu, może być
przyczyną zła moralnego, wyrządzając niepowetowane, trudne do naprawienia
szkody. Pomyślmy o tak drastycznym przykładzie, jak dziecko dowiadujące się
doświadczalnie, na własnej skórze, czym naprawdę jest pedofilia.
Wydaje mi się, że w przypadku polskich (i nie tylko)
intelektualistów źródłem tego przeświadczenia może być także eseistyka
wybitnego poety rosyjskiego, Josifa Brodskiego. Tacy intelektualiści, jak
Rottenberg, z pewnością czytali jeszcze w latach osiemdziesiątych podziemne lub
emigracyjne wydania eseistyki Brodskiego.
Niestety nie mam tomu szkiców Brodskiego pod ręką, by
przytoczyć dokładny passus. Pamiętam jednak, że to właśnie Brodski napisał coś
takiego, że jeśli ktoś przeczytał książkę Dostojewskiego, to nie może popełnić
zbrodni. Być może napisał to bardziej generalnie – że lektura literatury, poezji
chroni przed uczestnictwem w zorganizowanym złu (jeśli uda mi się znaleźć ten
fragment, napiszę o tym więcej).
W tym przekonaniu Brodskiego zawierała się myśl, że sztuka,
literatura pełni rolę wręcz religijną, wyzwalającą lub oczyszczającą od zła.
Polemizował z nim albo Milan Kundera, albo Gustaw Herling-Grudziński. Ten
pierwszy z pewnością starł się z rosyjskim poetą w sporze o Dostojewskiego. W
każdym razie gdzieś padł przykład esesmanów, którzy delektowali się muzyką
klasyczną w obozach koncentracyjnych, w których byli panami życia i śmierci.
Nie trzeba zresztą ani Brodskiego, ani Sokratesa, by podać
dziesiątki, a może setki nazwisk wybitnych intelektualistów, którzy zaprzedali
się złu, choć przeczytali wiele trudnych i znakomitych książek. W Polsce znalazłoby
się ich całkiem sporo. Ani lektura tomów św. Tomasza z Akwinu, ani poezji
Brodskiego, ani eseistyki Hanny Arendt nie chroni zarówno przed głupotą, jak i
nie daje jakiegokolwiek prawa do moralnej wyższości nad resztą bliźnich.
W końcu to nie Anda Rottenberg ze swoją intelektualną
biblioteką, ale prosta zakonnica, siostra Faustyna Kowalska, której lista
lektur z pewnością wzbudziłaby pogardę naszej krytyczki sztuki, wydała
książeczkę, która ma wpływ na miliony ludzi na całym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz