Pisałem tutaj nie tak dawno, że pycha polskich
intelektualistów, którzy naczytali się książek i mają to przeświadczenie, że są
lepsi od całej reszty, bierze się prawdopodobnie z dwóch źródeł. Jednym byłoby
przekonanie Sokratesa, że niewiedza jest źródłem zła. Drugim najprawdopodobniej
jest eseistyka Josifa Brodskiego.
Nie miałem wówczas pod ręką tomu esejów tego wybitnego
rosyjskiego poety. Teraz wreszcie mogłem po dłuuugich miesiącach rozpakować
większość moich książek, a wśród nich między innymi Śpiew wahadła Josifa
Brodskiego. Nie musiałem długo szukać, wystarczy sięgnąć po jego Przemówienie
noblowskie zamieszczone na końcu tego tomu.
Oto dwa charakterystyczne cytaty, które świadczą o
złudzeniach współczesnych twórców:
„Nie wzywam bynajmniej to zastąpienia państwa biblioteką –
choć myśl ta nawiedzała mnie niejednokrotnie – ale nie wątpię, że gdybyśmy
wybierali naszych władców na podstawie ich lektur zamiast programów
politycznych, na Ziemi byłoby mniej nieszczęść. Myślę, że kandydata na władcę
naszych losów należałoby przepytać w pierwszej kolejności nie z tego, jak
wyobraża sobie politykę zagraniczną, lecz jaki ma stosunek do Stendhala,
Dickensa, Dostojewskiego. Już choćby dlatego, że chlebem powszednim literatury
jest właśnie ludzka różnorodność i szpetota, literatura okazuje się skutecznym
antidotum przeciw wszelkim – znanym oraz przyszłym – próbom totalnych rozwiązań
problemów ludzkiej egzystencji. Przynajmniej jako system moralnego uodpornienia
jest ona znacznie skuteczniejszym od jakiegokolwiek systemu wiary czy doktryny
filozoficznej”
I drugi fragment:
„Powiem tylko, że – nie z doświadczenia, lecz wyłącznie
teoretycznie – przypuszczam, iż człowiekowi, który naczytał się Dickensa,
oddanie strzału do bliźniego w imię jakiejkolwiek idei sprawi większą trudność
niż człowiekowi, który Dickensa nie czytał. Mówię o lekturze Dickensa,
Stendhala, Dostojewskiego, Flauberta, Balzaka, Melville’a itd., a więc o
znajomości literatury a nie o umiejętności czytania i pisania, nie o
wykształceniu. Piśmienny, wykształcony człowiek może z powodzeniem,
przeczytawszy taki czy inny traktat, zabić bliźniego i rozkoszować się przy tym
bezkompromisowością swych przekonań” (Oba cytaty w tłum. Andrzeja
Mietkowskiego, w: Josif Brodski, Śpiew wahadła, Zeszyty Literackie, Paryż, 1989,
s. 257-258). Dalej jest o Leninie i Hitlerze i paru innych mordercach XX wieku,
którzy są przykładem tych ludzi, którzy byli „piśmienni, wykształceni”.
Myślę, że Brodski się myli. Myli się zasadniczo i
zdecydowanie. Literatura nie jest skutecznym „systemem moralnego uodpornienia”.
Nie jest też skuteczniejsza od „jakiegokolwiek systemu wiary czy doktryny
filozoficznej”. To czysty absurd. Ale faktem jest jedynie, że „naczytanie” się
różnych mądrych książek pobudza do pychy całkiem sporą grupę intelektualistów.
Nie daje im natomiast żadnego antidotum chroniącego przed wspieraniem
zbrodniczych lub destrukcyjnych ideologii. Ani uważna lektura Dickensa, ani
Kundery, ani Brodskiego, ani Tokarczuk, nie uchroni przed popełnieniem zła ani
nie uodporni na pokusę zła. Koniec, kropka.
Te powyższe cytaty to niestety jedne z głupszych wypowiedzi
Brodskiego, cokolwiek by mówić o samej jego twórczości. Niemal równie głupią
uwagą (a w zasadzie bijącą Rosjanina o głowę) popisał się swego czasu Mariusz
Wilk, znakomity przy tym prozaik, w swoich dywagacjach o tuszy polityków.
Wysportowany Putin miałby być lepszym człowiekiem od grubego Kaczyńskiego.
Szkoda, że Wilkowi nie spadł na głowę tom Sumy teologicznej św. Tomasza z
Akwinu, kiedy wypisywał te idiotyzmy. Może by się opamiętał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz