Gdybyśmy mieli krytykę z prawdziwego zdarzenia, to znaczy
taką, która wyszukuje rzeczy dobre i niemiłosiernie chlasta rzeczy złe, to ta
książka byłaby na czele wszelakich list katolickich bestsellerów. Może nawet
nie tylko katolickich. Jest to bowiem rzecz, która powinna sprzedawać się jak
ciepłe bułeczki. To historia lepsza od wszystkich historii o Bondzie czy
Jasonie Bournie. Lepsza, bo przede wszystkim prawdziwa. Lepsza, bo czyta się tę
opowieść z zapartym tchem i z trudem można się oderwać, choć autor wcale nie
był zawodowym powieściopisarzem. To, że nie ma przynajmniej kilku filmowych
wersji tej historii, a nawet jakiegoś serialu, świadczy także o mizerii naszych
czasów i kompletnym zeświecczeniu naszej kultury. Gdybym był bogatym sponsorem,
to z pewnością pierwszym z moich projektów kulturalnych byłaby ekranizacja tej
książki z najlepszymi aktorami, jakich można tylko zdobyć.
Ta książka to Łowcy księży ojca Johna Gerarda SJ.
Zacznę najpierw, by mieć to z głowy, od wybrzydzania.
Szkoda, że książki nie opatrzono żadnym posłowiem lub wstępem dorzucającym
garść dodatkowych szczegółów, których nie ma w samym pamiętniku. Komiksowa,
choć interesująca, okładka Tomasza Bereźnickiego może wręcz mylnie niektórym
sugerować, że mamy do czynienia z komiksem lub po prostu jakąś fikcją
literacką. Takież było zresztą i moje wahanie z początku. Na szczęście w
dzisiejszych czasach mamy dostęp do informacji na wyciągnięcie ręki, a to
dzięki internetowi.
Jest jednak jedno „ale”: nie każdy jest w stanie te
informacje zdobyć, jeśli nie włada językiem angielskim. Wystarczy wpisać
nazwisko autora w wyszukiwarkę. W polskiej Wikipedii brak hasła. Przeszukując
portale prawicowe i katolickie znalazłem informację o autorze na łamach „Gościa
Niedzielnego” – jeden jedyny artykuł. Co ciekawe, dziennikarz, który pisał o
angielskim jezuicie, nawet słowem się nie zająknął, że książka została całkiem
niedawno wznowiona. A przecież przytaczał jej fragmenty (być może własne
tłumaczenie z angielskiego). Trochę to dziwne zaniedbanie. Co ciekawe, jeden z
komentatorów zwrócił uwagę na fakt, że prawdopodobnie omyłkowo zilustrowano
artykuł wizerunkiem innego Johna Gerarda, który żył mniej więcej w tym samym
czasie, a był angielskim botanikiem. Jeśli przyjrzeć się ilustracji, to zdaje
się ona to potwierdzać – przedstawiony mężczyzna coś notuje piórem, a w lewej
ręce trzyma kwiat, opierając ją jednocześnie na książce lub notatkach, gdzie
widoczne są chyba rysunki jakichś roślin, a może same te rośliny po zasuszeniu.
John Gerard urodził się 4 października 1564 r., a zmarł 27
lipca 1637 r. Jego ojciec był więziony za spisek mający na celu uwolnienie
Marii I Stuart. John Gerard pobierał nauki na Kontynencie. Kiedy pierwszy raz
wrócił do kraju ze względów zdrowotnych, został aresztowany. Spędził w
więzieniu 2 lata. Zwolniony za kaucją ponownie udał się na kontynent, by potem,
po ukończeniu studiów, już wrócić nielegalnie jako jezuicki ksiądz z misją nawracania. Po latach
na polecenie przełożonych (najprawdopodobniej było to w roku 1609) opisał swoje
doświadczenia po łacinie. Angielski przekład tej książki ukazał się w roku
1951. Obecnie pamiętnik ojca Gerarda jest dostępny po angielsku w wydaniu
Ignatius Press zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej. Po angielsku
nosi jednak trochę inny tytuł niż przekład polski: The Autobiography of a
Hunted Pries (Autobiografia ściganego księdza).
Jak napisałem na wstępie, jest to rzecz znakomita i to
znakomita także pod względem literackim, którą czyta się z zapartym tchem.
Gdyby nie obowiązki, czytałbym ją jednym ciągiem do białego rana. Bez wątpienia
jest w tym również duża zasługa polskiego tłumacza. Niestety! Nie wiemy, kto
był autorem tego świetnego spolszczenia. Przynajmniej takiego szczegółu brak w
obecnym wydaniu, które z kolei jest oparte na wersji, jaką opublikowano na
łamach „Przeglądu Powszechnego” w roku 1873.
Życie o. Johna Gerarda pełne było niebezpieczeństw i
nieoczekiwanych zwrotów akcji, w tym brawurowej ucieczki z więzienia w Tower.
Od chwili nielegalnego dostania się na teren Wielkiej Brytanii musiał
posługiwać się sprytem, podstępem i wszelkimi talentami, które ułatwiały
maskowanie się i unikanie pułapek oraz zasadzek, jakie mogły na niego czyhać.
Stawka była wysoka, bo cała misja mogła kosztować go życie, nie mówiąc już o
okrutnych torturach, jakich zresztą nie uniknął. Już samo bycie katolikiem pod
rządami Elżbiety I prosiło się o kłopoty, a co dopiero bycie katolickim
księdzem, który na dodatek przybył do Anglii nielegalnie z kontynentu, by
nawracać heretyków. To już mogło oznaczać oskarżenie o zdradę stanu, a tym
samym śmierć zadawaną w okrutny sposób.
Opowieść o. Gerarda w gruncie rzeczy dodaje kolejne elementy
do obrazu prześladowań katolików na przełomie XVI i XVII wieku w Anglii, jaki
wyłania się z omawianych przeze mnie na tym blogu książek Josepha Pearce’a, ks.Jana Badeniego i Grzegorza Kucharczyka oraz filmu Grzeogorza Brauna.
W tej opowieści ojca Gerarda uderzyło mnie kilka spraw.
Przede wszystkim po raz kolejny przy tego typu lekturze – radość, z jaką
jezuici byli gotowi ponieść śmierć za wiarę i za Chrystusa. To bardzo
przypomina tę radość apostołów, którzy odzyskawszy odwagę po zesłaniu Ducha
Świętego cieszyli się, że mogą cierpieć za Pana. Autor wręcz pisze, że
widocznie nie zasłużył na ten zaszczyt, skoro nie zginął ostatecznie śmiercią
męczeńską. A wiedział, co pisze, bo sam był torturowany. Nie były więc to takie
tam oderwane od życia ckliwości.
Druga sprawa, która nieustannie budzi mój podziw, to ogromna
praca, jaką autor wykonał nawracając protestantów na katolicyzm. Już z samego
pamiętnika widać, że ilość osób, które udało się autorowi nawrócić, była spora.
On nie mówił: „Nie przyszedłem pana nawracać”, on właśnie po to powrócił do
Anglii, by z narażaniem życia zawracać ludzi ze złej drogi i uchronić ich przed wiecznym
zatraceniem. Ta gorliwość w naszych marnych, letnich czasach budzi prawdziwy podziw.
I jeszcze trzecia rzecz, którą warto tutaj podkreślić.
Joseph Pearce w swojej książce o katolicyzmie Szekspira zwrócił uwagę na fakt,
że katolicy byli monarchistami. Także ojciec Gerard nieustannie podkreśla, że
nie występuje przeciwko panującej królowej, choć nie pochwala uzurpowania sobie
przez nią władzy w sprawach duchownych. Oczywiście taka postawa miała swoje
uzasadnienie praktyczne – wystąpienie przeciwko władzy świeckiej wiązało się z
oskarżeniem o zdradę stanu. Tego zresztą sam autor nie uniknął, gdyż znalazł
się na liście poszukiwanych za przygotowywanie słynnego spisku prochowego.
Zaklasyfikował się do czołówki najbardziej niebezpiecznych jezuitów w państwie.
Chwała Gabrielowi Maciejewskiemu, że wydał ten arcyciekawy
pamiętnik. Dziwne, że jest on wciąż dostępny do kupienia. Powinien zniknąć ze
sprzedaży błyskawicznie. Jeśli chcecie się przekonać, że to kapitalna lektura,
akurat w księgarni Kliniki Języka jest promocja – głupie 15 złoty za ponad 200
stron druku w twardej oprawie! Nie namyślajcie się ani chwili.
John Gerard SJ, Łowcy księży, Klinika Języka,
Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz