Ponieważ nie należę do jakichś zagorzałych fanów kina,
głośne filmy czasami oglądam dawno po czasie ich premiery. Tak było ze
„Służbami specjalnymi” Patryka Vegi. O samym filmie wiedziałem co nieco z
recenzji i opinii wyrażanych przez różne osoby. Były one rozbieżne.
Postanowiłem w końcu sam sprawdzić, co ten film sobą reprezentuje.
Pamiętam, jak przed paru laty, właściwie przez przypadek,
odkryłem serial „Pitbull”. Chyba już znałem wówczas kinową wersję. Obejrzałem
pierwszy odcinek i wciągnęło mnie, bo było to coś odmiennego od tego, co można
było zazwyczaj zobaczyć w telewizji (której i tak już od dawna nie oglądałem).
Poszukałem w Internecie i obejrzałem wszystkie odcinki. Były w tym filmie pewne
naiwności i uproszczenia, ale ponieważ pasowały one do „brudnej” poetyki tego
obrazu, więc nie drażniły aż tak bardzo. W każdym razie z jakiegoś powodu nie
drażniło to tak, jak szczeniacka i irytująca treść filmów Pasikowskiego.
Kolejny film kinowy z tego cyklu, ten z Bogusławem Lindą, był całkiem niezły.
Natomiast „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” był tak żenujący, że pożałowałem już
po pierwszych paru minutach. Obejrzałem do końca tylko dlatego, że zapłaciłem.
Były to zmarnowane pieniądze. Na wersję Pasikowskiego nawet się nie wybrałem
ani nie próbowałem oglądać jej w Internecie.
„Służby specjalne” to niestety kolejne rozczarowanie. Całość
filmu spajają w zasadzie trzy wątki, które są tak żałosne, że praktycznie nie
da się tego filmu oglądać. Swoje rozczarowanie mogę porównać do tego, jakie
odczułem, kiedy wreszcie po latach przeczytałem słynną swego czasu sztukę
Mrożka – „Alfę”. Ten dramat autora „Tanga” był tak żenująco kiepski, tak
irytująco naiwny, że chyba można to coś było jedynie porównać do jakichś
produkcyjniaków z czasów stalinowskich. Różnica może była taka, że Mrożek
pewnie napisał ją z potrzeby serca, a literaturę socrealistyczną pisano pod
dyktando.
Paradoksalnie, gdyby nie owe wspomniane trzy wątki osobiste,
związane z głównymi bohaterami „Służb specjalnych”, całość oglądałoby się
raczej jak rekonstrukcje Wołoszańskiego. Vega mógł równie dobrze zrobić coś
takiego, pomijając te fabularyzowane i cienkie opowiastki, a występując w roli,
jaką Wołoszański pełnił (pełni?) w swoich rekonstrukcjach historycznych.
Oczywiście mógłby się przez to nieco niektórym narazić, a może nawet trafić do
sądu, gdyby ktoś z zainteresowanych potraktował przedstawioną tam wizję naszej
rzeczywistości jako insynuacje wymierzone w niego.
Jeśli chodzi o te nieszczęsne trzy opowiastki, to
przewijałem film do przodu, gdy pojawiał się wątek żony korpo-ludka (korpo-ludki?) i jej męża,
który bardzo chciał mieć dziecko. Było to tak irytujące, tak wkurzające, że
najzwyczajniej w świecie nie dawało się tego oglądać. Wystarczyło mi wyjmowanie
spiralki i tzw. „walenie gruchy” (sic!). Nie lepszy był wątek „chłopczycy”,
która najwidoczniej jako sport traktowała mordobicie z ochroniarzami klubów
nocnych, miała ciężkie dzieciństwo i czuła lęk czy też wstręt do mężczyzn.
Jedynie trzeci wątek – ten o nawróconym esbeku się jako tako bronił. Być może z
powodu roli i gry Andrzeja Grabowskiego oraz Janusza Chabiora, a może dlatego,
że było w nim trochę prawdy psychologicznej. Reszta to tak zwane „mocne kino”,
ale bardziej raczej film instruktażowy (czy też rekonstrukcja à la Wołoszański)
o działalności służb specjalnych. A przy tym przytyczek w nos samego Macierewicza.
Pytanie – na ile taka interpretacja jego działalności ma jakikolwiek związek z
rzeczywistością, a na ile realizowała po prostu oczekiwania przeciwników byłego
ministra obrony. W końcu nie wprost, ale w dość czytelny sposób obwinia się go
o całkowitą niekompetencję, bezmyślność i narażenie na śmierć niewinnych (?)
ludzi. A to już bardzo poważne oskarżenie.
Służby specjalne, reż. Patryk Vega, Polska 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz