Omawiałem już na tym blogu książkę Roberta Hugh Bensona The
Lord of the World. Wizja, którą tam naszkicował, wydaje się być obecnie bardzo
realistyczna. Nie mówię oczywiście o całym sztafażu science-fiction, który
trąci dziś myszką i pokazuje, jak szybko starzeje się fantastyka (choć wciąż ma
swój urok). Sytuacja Kościoła w tej powieści bardzo przypomina to, co obecnie
dzieje się na świecie. Bardzo też bliska jest temu, co w swojej Opowieści o
Antychryście przedstawił Włodzimierz Sołowjow.
Benson jednak napisał drugą powieść, która przedstawia wizję
zgoła odmienną, tworząc w gruncie rzeczy coś w rodzaju dyptyku. W The Lord of
the World chrześcijaństwo wydaje się być na wymarciu, ostatki chrześcijan
chronią się przed prześladowaniem albo porzucają wiarę. W Dawn of All mamy
świat, w którym chrześcijaństwo, a właściwie by być precyzyjnym – katolicyzm,
dominuje świat. Jeśli w pierwszej powieści jest zatem Kościół wojujący, to w
drugiej spotykamy Kościół triumfujący. Triumfujący już na tym świecie.
Obraz świata, jaki tworzy Benson w tym utworze, z pewnością
będzie miły każdemu tradycjonaliście: W krajach Europy przywrócona zostaje
monarchia, społeczeństwo jest zhierarchizowane, co uwidocznia się także w
stroju, nauka Kościoła jest respektowana i szanowana, łacina jest językiem
zarówno Kościoła, jak i nauki, herezja jest karana śmiercią przez władze
świeckie, które bronią w ten sposób istniejącego ładu, Irlandia to w gruncie
rzeczy jeden wielki klasztor, gdzie przyjeżdża się dla odnowy duchowej,
medycyna uwzględnia w leczeniu czynnik duchowy, w Europie tylko jeden z władców
jeszcze się waham, czy przejść na katolicyzm... itp., itd. Na dodatek wszelkiej
maści socjalistów i liberałów wysyła się do Ameryki Północnej, gdzie mogą sobie
organizować życie według swoich zasad na wyznaczonym obszarze, a w Europie są
już tylko niedobitki lewicy, które walczą o przetrwanie, podejmując być może
już ostatnią próbę rewolucyjnego przewrotu...
Benson maluje więc wizję świata, jak z najlepszego snu brazyliskiego
myśliciela Plinia Correa de Oliveiry, który uważał, że przecież procesy
zachodzące w społeczeństwie nie są nieodwracalne, a to, co często dzisiaj
uznajemy za nowość (np. rozwody), wcale nie jest nowe, nie mówiąc już o tym, że
nie jest też i dobre. Nie wiem, czy Oliveira znał tę powieść, która została
wydana, kiedy był jeszcze trzyletnim dzieckiem, jednak bez wątpienia bardzo
przypadłaby mu do gustu.
Ów wyimaginowany świat przyszłości oglądany jest oczami
człowieka o mentalności na wskroś nam współczesnej, który jednocześnie piastuje
w nim wysokie stanowisko kościelne. W czasach Bensona wiele rzeczy, które dla
nas uchodzą za normalne i oczywiste, wcale takie oczywiste się nie wydawały,
choć spora część nowinek stała się już powszechnością. Wystarczy poczytać
Chestertona czy Belloca – dwóch pisarzy, którzy właściwie są niemal z tej samej
epoki. W każdym razie bohater Bensona poznaje ten świat w zdumieniu, nie
potrafiąc do końca pojąć, że nastąpił jakby cywilizacyjny regres, choć
technologicznie świat, w którym się znalazł (albo o którym zapomniał –
przyjemność odkrycia tego zostawiam czytelnikom), jest bardzo zaawansowany.
Wiele z tych zmian wydaje się po pewnym czasie akceptować, kiedy odkrywa ich
sens i pozytywne oddziaływanie na człowieka i społeczeństwo, ale też nie
przyjmuje ich ze stuprocentową pewnością, ciągle targany wątpliwościami.
Powieść Bensona jest w gruncie rzeczy prowokacją dla naszych
XXI-wiecznych gustów i poglądów. Rzuca nam przed oczy alternatywną
rzeczywistość, która przy sprzyjających okolicznościach mogłaby zaistnieć, choć
w dzisiejszych czasach powszechnego rozkładu i wszechobecnej pychy objawiającej
się ekscesami egalitaryzmu, o jakich Benson nawet nie śnił, wydaje się niemal
mglistym mirażem.
Podobnie, jak w przypadku The Lord of the World, chciałbym,
aby ktoś nakręcił film na podstawie tej powieści. A najlepiej dwa filmy, które
stanowiłyby dyptyk przeciwstawnych i uzupełniających się obrazów – Kościoła
wojującego i Kościoła triumfującego. Tylko skąd wziąć takiego kontrrewolucjonistę,
który się na to zdobędzie i będzie miał jeszcze fundusze, by zrobić z tego
jeśli nie arcydzieło, to przynajmniej dobry film?
A co z tym Różańcem? No właśnie! Powieść Bensona to również
utwór o przemieniającej sile i skuteczności modlitwy różańcowej. Tutaj zachęcam
jednak do lektury, aby odkryć, o co chodzi. Zbyt wiele musiałbym zdradzić, a
tego nie lubię w żadnej recenzji.
Notabene całkiem niedawno Wydawnictwo AA wydało polskie
tłumaczenie Dawn of All jako Świt Nowej Ziemi. Nie wiem, czy to dobry przekład,
ale z pewnością warto sięgnąć, jeśli nie zna się języka angielskiego. Tych
natomiast, którzy posiadają czytnik książek elektronicznych i znają język
angielski, zachęcam do ściągnięcia tej książki za darmo z księgarni Amazon (w
takiej postaci ją właśnie przeczytałem) lub lektury online, skąd zresztą
również można ściągnąć tę książkę w formacie PDF lub ePub. Ta wersja ma swój
dodatkowy urok, bo jest skanem amerykańskiego wydania z roku 1911, a strony
zmienia się niemal jak w prawdziwej książce.
Robert Hugh
Benson, Dawn of All, A Public Domain Book.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz