Walka rewolucyjna się wzmaga. W ruch idą laleczki Voodoo,
bagażniki, nazwiska policjantów i treść żołądkowa. Widać, że wybory coraz
bliżej, a więc jeśli poleje się w końcu krew (najlepiej ze skutkiem śmiertelnym)
to wszelkiej maści obrońcy demokracji będą przeszczęśliwi – może lud wreszcie
„zmądrzeje”, będzie miał dość awantur i burd i znów zapanuje spokój nad Wisłą,
a „demokratyczny” premier nowego „demokratycznego” rządu poprosi także o sto
dni spokoju, warchołom zaś zagrozi, że ręce im poobcina. Opozycja w końcu może
być jedynie „konstruktywna”.
Kiedy oglądam tę parodię... przepraszam – paradę
osobliwości, zastanawiam się, kto za tym wszystkim stoi. Ot, komu na przykład
przyszło na myśl wydobyć z niebytu takiego Pawła Kasprzaka?
Kto mieszka we Wrocławiu od dawna i jest już nie pierwszej
wiosny, a zwłaszcza ten, kto studiował na Uniwersytecie im. Bolesława Bieruta,
ten pamięta z drugiej połowy lat osiemdziesiątych dwóch słynnych zadymiarzy:
Kubusia i Pawła Kasprzaka właśnie. „Kubuś” to ksywa Pawła Kocięby. Kasprzak
chyba nie miał żadnej. Wyglądało to tak, że gdy mówiło się o jednym, to
zazwyczaj na myśl przychodził i drugi. Razem się też trzymali, przychodzili na
demonstracje, happeningi Pomarańczowej Alternatywy czy strajki i z grupką paru
innych osób tworzyli coś, co bardzo kojarzyło się z jakąś lewacką komórką
rewolucyjną. Pewnie w dzisiejszych czasach tworzyliby wśród studentów jakąś
skrajnie rewolucyjną frakcję.
Nie wiem, co działo się z Kasprzakiem później. Nie kojarzę
go z niczym. W każdym razie wielu chyba zdążyło o nim zapomnieć, a jeśli
przychodził im na myśl, to jedynie, gdy ktoś wspominał dawne czasy, a i to
niekoniecznie. I oto po latach nagle trójzębny Kasprzak wychynął z niebytu. Tak
po prostu. Ci, którzy pamiętali go z lat osiemdziesiątych, pewnie z początku go
nie rozpoznali nawet. Wszak na pierwszy rzut oka dużo się zmienił i jedynie
nazwisko mogło zapalić jakąś ostrzegawczą lampkę w głowie: „Czyżby? Ależ tak!
No przecież!”
A więc cuda się zdarzają. Wiódł sobie taki Kasprzak żywot
człowieka poczciwego, lata biegły, nikt nic o nim nie wiedział, nikt nic o nim
nie słyszał... Aż któregoś dnia nie zdzierżył, zacisnął pięść i... poszedł z
tej wściekłości przeszkadzać ludziom w upamiętnianiu ofiar katastrofy
smoleńskiej. Jakoś tak się złożyło, że pewnego gadżeciarza chyba nikt już wówczas nie
traktował poważnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz