Pisałem już parę razy na tym blogu o karkołomnych
interpretacjach sztuk Szekspira, które spłycają wymowę jego dzieł, robiąc z
nich wręcz jakąś polityczną agitkę, niedostrzegając prawdziwej głębi i sensów,
jakie kryją się w jego dramatach. Można wręcz powiedzieć, że teatralne dzieła
wielkiego Anglika to utwory wielowarstwowe, a powierzchowna interpretacja
dostrzega tylko to, co jest pozorem jedynie, nawet nie pierwszą warstwą. Jak
zauważyła jedna z cytowanych na tym blogu badaczek, nawiązując do motywu trzech
szkatułek w Kupcu weneckim, większość interpretatorów wybiera złotą szkatułkę i
odchodzi z kwitkiem. Choć różnica pomiędzy nimi a bohaterami tej najczęściej
mylnie interpretowanej komedii jest taka, że ci interpretatorzy nie zdają sobie
sprawy, że wybrali błędnie.
Filmowe czy teatralne interpretacje Szekspira świadczą więc
dobitnie o mizerii naszych czasów. Owe adaptacje przypominają wręcz wypaczające
świat w sposób szczególny krzywe zwierciadło, które zamiast prawdziwych sensów
i głębi, pokazuje w istocie jakąś parodię tych wielkich dramatów.
A co ciekawe, to te oryginale dzieła, których nieudane
interpretacje sceniczne oglądamy, często mówią wiele tak naprawdę o nas samych,
to znaczy o świecie, w którym przyszło nam żyć dzisiaj. Czym innym jest bowiem
Makbet, jeśli nie zwierciadłem naszego świata, w którym staczanie się w
szaleństwo nabiera przyspieszenia, gdy człowiek ustanawia siebie samego panem
własnego losu, buntując się przeciwko normom i prawom Bożym? Czy masowe
szlachtowanie nienarodzonych dzieci nie przypomina morderczego pragnienia
zapanowania nad przyszłością, jakie kieruje Makbetem?
Nie, nie jest Szekspir żadnym prekursorem teatru absurdu ani
egzystencjalizmu. W jego świecie Bóg istnieje, a naruszenie Jego praw kończy
się klęską bohaterów, subiektywną, a nie obiektywną utratą sensu. Świat
szekspirowskich dramatów ma sens, to jedynie grzech zaślepia jego bohaterów
tak, że tracą poczucie rzeczywistości i przestają dostrzegać prawdę.
Przytaczane często z lubością słowa Makbeta o życiu, które „jest cieniem
ruchomym jedynie” czy „bajką opowiedzianą przez głupca, pełnego furii i
wrzasków, które nic nie znaczą” (tłum. M. Słomczyńskiego”), tak naprawdę mówią
wiele o stanie duszy głównego bohatera, a nie są opisem świata według
Szekspira.
Coś takiego właśnie zdaje się mówić James Bemis w swoim
szkicu „Macbeth on Film” w krytycznym wydaniu tego dramatu oficyny Ignatius
Press, w którym poddaje analizie pięć adaptacji filmowych:
Na swoim najbardziej podstawowym poziomie, poza wspaniałą
poezją i znakomitą charakterystyką postaci, Szekspir pokazuje Makbeta
ulegającego pokusie pychy, tego samego grzechu, któremu uległ Adam. Obaj
chcieli żyć bez Boga, wieść swoje własne życie, iść swoją własną ścieżką i
lekceważyć granice swojej wolności narzucone przez Boże ograniczenia. Jednak
czy ta „wolność od Boga” poprawiła światy tych ludzi, uczyniła ich
szczęśliwszymi? Wprost przeciwnie, Adam został wygnany na zawsze z rajskiego
ogrodu, a Makbet stoczył się w mordercze szaleństwo, które doprowadziło do
śmierci sumienia i duszy, rozpadu jego małżeństwa, samobójstwa jego żony oraz
chaosu i destrukcji jego królestwa. To zatem jest wielka lekcja, jaką Szekspir
przekazuje w Makbecie: że próba życia bez Boga może jedynie przynieść cielesną
i duchową śmierć, zarówno jednostek, jak i społeczeństw. Wziąwszy to pod uwagę,
niepowodzenie tak wielu filmowych adaptacji w przywołaniu tego podstawowego
sensu świadczy o bezmyślności czasów, w których żyjemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz