piątek, 15 lutego 2019

Nieudane inscenizacje Szekspira jako świadectwo mizerii naszych czasów

Pisałem już parę razy na tym blogu o karkołomnych interpretacjach sztuk Szekspira, które spłycają wymowę jego dzieł, robiąc z nich wręcz jakąś polityczną agitkę, niedostrzegając prawdziwej głębi i sensów, jakie kryją się w jego dramatach. Można wręcz powiedzieć, że teatralne dzieła wielkiego Anglika to utwory wielowarstwowe, a powierzchowna interpretacja dostrzega tylko to, co jest pozorem jedynie, nawet nie pierwszą warstwą. Jak zauważyła jedna z cytowanych na tym blogu badaczek, nawiązując do motywu trzech szkatułek w Kupcu weneckim, większość interpretatorów wybiera złotą szkatułkę i odchodzi z kwitkiem. Choć różnica pomiędzy nimi a bohaterami tej najczęściej mylnie interpretowanej komedii jest taka, że ci interpretatorzy nie zdają sobie sprawy, że wybrali błędnie.

Filmowe czy teatralne interpretacje Szekspira świadczą więc dobitnie o mizerii naszych czasów. Owe adaptacje przypominają wręcz wypaczające świat w sposób szczególny krzywe zwierciadło, które zamiast prawdziwych sensów i głębi, pokazuje w istocie jakąś parodię tych wielkich dramatów.

A co ciekawe, to te oryginale dzieła, których nieudane interpretacje sceniczne oglądamy, często mówią wiele tak naprawdę o nas samych, to znaczy o świecie, w którym przyszło nam żyć dzisiaj. Czym innym jest bowiem Makbet, jeśli nie zwierciadłem naszego świata, w którym staczanie się w szaleństwo nabiera przyspieszenia, gdy człowiek ustanawia siebie samego panem własnego losu, buntując się przeciwko normom i prawom Bożym? Czy masowe szlachtowanie nienarodzonych dzieci nie przypomina morderczego pragnienia zapanowania nad przyszłością, jakie kieruje Makbetem?

Nie, nie jest Szekspir żadnym prekursorem teatru absurdu ani egzystencjalizmu. W jego świecie Bóg istnieje, a naruszenie Jego praw kończy się klęską bohaterów, subiektywną, a nie obiektywną utratą sensu. Świat szekspirowskich dramatów ma sens, to jedynie grzech zaślepia jego bohaterów tak, że tracą poczucie rzeczywistości i przestają dostrzegać prawdę. Przytaczane często z lubością słowa Makbeta o życiu, które „jest cieniem ruchomym jedynie” czy „bajką opowiedzianą przez głupca, pełnego furii i wrzasków, które nic nie znaczą” (tłum. M. Słomczyńskiego”), tak naprawdę mówią wiele o stanie duszy głównego bohatera, a nie są opisem świata według Szekspira.

Coś takiego właśnie zdaje się mówić James Bemis w swoim szkicu „Macbeth on Film” w krytycznym wydaniu tego dramatu oficyny Ignatius Press, w którym poddaje analizie pięć adaptacji filmowych:

Na swoim najbardziej podstawowym poziomie, poza wspaniałą poezją i znakomitą charakterystyką postaci, Szekspir pokazuje Makbeta ulegającego pokusie pychy, tego samego grzechu, któremu uległ Adam. Obaj chcieli żyć bez Boga, wieść swoje własne życie, iść swoją własną ścieżką i lekceważyć granice swojej wolności narzucone przez Boże ograniczenia. Jednak czy ta „wolność od Boga” poprawiła światy tych ludzi, uczyniła ich szczęśliwszymi? Wprost przeciwnie, Adam został wygnany na zawsze z rajskiego ogrodu, a Makbet stoczył się w mordercze szaleństwo, które doprowadziło do śmierci sumienia i duszy, rozpadu jego małżeństwa, samobójstwa jego żony oraz chaosu i destrukcji jego królestwa. To zatem jest wielka lekcja, jaką Szekspir przekazuje w Makbecie: że próba życia bez Boga może jedynie przynieść cielesną i duchową śmierć, zarówno jednostek, jak i społeczeństw. Wziąwszy to pod uwagę, niepowodzenie tak wielu filmowych adaptacji w przywołaniu tego podstawowego sensu świadczy o bezmyślności czasów, w których żyjemy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz