Są takie książki, które wcześniej czy później trzeba
koniecznie przeczytać. Nie, nie zamierzam tutaj podać jakiejś kolejnej głupiej
listy z cyklu: „niezbędnik inteligenta”. Po prostu są takie książki, które
trzeba koniecznie przeczytać, bo są dla nas w jakiś sposób ważne. Dla mnie taką
książką była powieść Evelyna Waugh Brideshead Revisited.
Wiele lat temu miałem szansę na przeczytanie polskiego
tłumaczenia tego jednego z ważniejszych utworów katolickiego odrodzenia w
Anglii. W zasadzie to powinienem był z różnych przyczyn to zrobić. Ale jakoś
nie miałem do tej lektury wówczas serca. Okoliczności były mało sprzyjające,
choć paradoksalnie to właśnie te okoliczności jak najbardziej ku takiej
lekturze powinny były skłaniać. Kto wie? Może gdybym wówczas jakoś się zmusił
do czytania, zmieniłoby to moje spojrzenie na wiele spraw? Trudno powiedzieć.
Od tamtej pory Brideshead Revisited przypominało mi
się na różne sposoby. A to ktoś napisał o tej książce na blogu. A to ktoś
wspomniał o niej na jakimś portalu społecznościowym. A to znowuż gdzieś
zobaczyłem informację o filmie na jej podstawie i tak dalej, i tak dalej... Nie
mogąc się uwolnić od tych natarczywych upomnień, w końcu zdobyłem własny
egzemplarz w oryginale, gdy nadarzyła się okazja.
Muszę przyznać, że już w trakcie czytanie pożałowałem, że
nie przeczytałem Brideshead Revisited wiele lat temu. Być może jednak
powieść, która mnie tak poruszyła, coś zmieniłaby w moim spojrzeniu na świat,
na siebie? Może pozwoliłaby się wcześniej otrząsnąć z wielu rzeczy, zbytecznego
balastu, który tylko ograniczał moje ruchy, pętał? Kto wie?
Ta arcykatolicka powieść jest interesująca choćby z tego
powodu, że właściwie katolicy w niej są mało sympatyczni. Ci katolicy, którzy
nie buntują się przeciwko Kościołowi, przeciwko jego nauce. Bridey z jego
kolekcją pudełek od zapałek z trudnością może być uznany za bohatera, który
budziłby w nas miłe odczucia. Momentami jest wręcz odpychający, choć budzący
jakąś tam dozę pobłażliwej sympatii z powodu swojej fajtłapowatości. Ale jego
życie wydaje się pozbawione jakiejkolwiek użyteczności, gdyby nie... No
właśnie! A jego wpierw narzeczona, a potem żona? A Lady Marchmain? Wprawdzie trudno uznać
ją za postać antypatyczną, ale w stosunku do Sebastiana podejmuje nieświadomie
katastrofalną decyzję, która pogłębia tylko jego kryzys. Może wyjątkiem są tu
zakonnicy, którzy pomagają Sebastianowi, choć też są dalecy od ideału. I stara
niania.
A jednak to Bridey okazuje się być głosem rozsądku, choć dla
świata – dla Charlesa – jest po prostu głupkiem, który podejmuje wydawałoby się
katastrofalną decyzję. Katastrofalną dla Lorda Marchmain. I katastrofalną dla
samego Charlesa. Choć w obu przypadkach tylko na pozór. O czym szybko
dowiadujemy się w przypadku tego pierwszego, a o czym w przypadku drugiego dowiaduje
się sam zainteresowany.
Być może też to właśnie Lady Marchmain przyczyniła się do
nawrócenia swojego męża i swojego syna, choć sama już tego faktu nie dożyła i
choć wobec tego ostatniego popełniła błąd? Może to jej modlitwy (i Cordelii)
doprowadziły do nawrócenia Julii i ostatecznie Charlesa?
Notabene ciekawe, że najmłodsza siostra Sebastiana nosi imię
odrzuconej córki króla Leara – bohaterki arcykatolickiej sztuki Szekspira
(wbrew idiotyzmom, które powypisywał o niej Jan Kott). Zarówno bowiem Brideshead
Revisited, jak i Król Lear nie oferują łatwych pocieszeń. Zaciszny,
ciepły „domek” Charlesa rozpada się w drzazgi pod nagłą lawiną. Posiadłość, z
którą łączyło go tak wiele wspomnień, podupada – stacjonujący tam żołnierze
obchodzą się z nią bezceremonialnie, włażąc dosłownie z buciorami w to
„sanktuarium”, z którym Charlesa tyle łączy. Jego ponowna wizyta tam w czasie
wojny tylko podkreśla ułudę, jaką żyli z Julią. Można powiedzieć, że z jego
planów i marzeń pozostają tylko zgliszcza i ruiny.
To samo w gruncie rzeczy jest w Królu Learze. Tutaj
sam władca odrzuca prawdziwą miłość, a wybiera ułudę, pozór miłości. Bardzo
szybko przekonuje się, jak potworny popełnił błąd. Jego błąd dotyka nie tylko
jego, ale całego królestwa. Nawet natura nie pozostaje obojętna. Cierpienie
jest wpisane w ten dramat jako przekleństwo, ale też jako oczyszczenie. To
cierpienie doprowadza przecież króla do poznania prawdziwej miłości, którą
uobecnia w tym dramacie Cordelia. Zarówno w Bridshead Revisted, jak i w Królu
Learze następuje ogołocenie ze złudzeń.
Na bardzo ciekawą paralelę z kolei między Bridshead
Revisited a Wyznaniami św. Augustyna wskazuje rozmówczyni Josepha
Pearce’a – Elizabeth Klein. Jeśli ktoś zna angielski, może całość rozmowy
posłuchać sobie na portalu Faith & Culture.
Evelyn
Waugh, Brideshead Revisited. The Sacred and Profane Memories of Captain
Charles Ryder.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz