czwartek, 30 stycznia 2020

Goodbye EU!

Cokolwiek by myśleć o poglądach Nigela Farage’a, to jego pożegnalna mowa w parlamencie europejskim wywarła na mnie duże wrażenie. Czy faktycznie ocali to Wielką Brytanię? Zobaczymy. Wydaje mi się, że Anglia jest przeżarta tą samą chorobą, która toczy UE.

Chciałbym, aby Polska mogła tak samo pożegnać się z tym biurokratycznym i coraz bardziej niszczycielskim i tłumiącym wolność tworem. Mogę powtórzyć za Farage’m: „Kocham Europę, nienawidzę Unii Europejskiej”.


poniedziałek, 27 stycznia 2020

Czy ruscy agenci mówią płynnie po angielsku?

Ostatnio w mediach społecznościowych pojawiły się kpiny z prezydenta Dudy z powodu jego znajomości języka angielskiego. Nagranie z jakiegoś spotkania – mniejsza teraz o które spotkanie chodzi – spotkało się z drwiącymi komentarzami zwolenników Konfederacji i dziennikarza, który wspiera tę partię medialnie. Rozumiem, że taka reakcja jest próbą propagandowego zdyskredytowania urzędującego prezydenta i jakąś odpowiedzią na ataki na Konfederację, której zarzuca się bycie „ruską agenturą”.

Nawet jeśli przyjmiemy, że w ustach niektórych „ruska agentura” to tak naprawdę skrót myślowy, który oznacza, że działania Konfederacji de facto sprzyjają Rosji, to w większości przypadków szermujący tym argumentem wydają się naprawdę sądzić, że mamy do czynienia z ruskimi szpiegami. Wspomniałem już w jednym ze swoich poprzednich wpisów, że skądinąd inteligentni ludzie wydają się naprawdę wierzyć w to, iż np. Grzegorz Braun jest „ruskim agentem”, a sam fakt przebywania na terenie Rosji w trakcie robienia filmów ma ten fakt potwierdzać. Ba! Oni wręcz twierdzą, że świetne kino dokumentalne Brauna, które obnaża zarówno system komunistyczny, jak i postsowiecki w Rosji, jest tak naprawdę „legendowaniem agenta”!

Tak oto siermiężna propaganda, która uwłacza inteligencji przeciętnego wyborcy i której celem jest zdyskredytowanie konkurencji PiS-u, która może odebrać mu część konserwatywnego elektoratu, mającego dość niepoważnego traktowania pryncypiów, uderzyła niektórym na mózg.

Oczywiście kpiny z umiejętności językowych Dudy nie tylko są reakcją na bzdurny (ale i też poważny) zarzut agenturalności Konfederacji. To także rozwijająca się kampania prezydencka. Tyle tylko, że oczekiwałbym od zwolenników Konfederacji czegoś lepszego. Nabijanie się z czyichś umiejętności językowych jest po prostu nędzne. Chyba większość polskich polityków nie mówi za dobrze po angielsku, a ci, którzy mówią, robią to z błędami. Chciałoby się, aby ich znajomość obcych języków była lepsza, ale jest jak jest. To może uderzyć rykoszetem w samą Konfederację, gdyż ich kandydat mówi wprawdzie po angielsku, ale i jego angielszczyzna pozostawia wiele do życzenia. Jeśli ktoś ma wątpliwości, a wykazuje się świetną albo chociaż przeciętną znajomością tego języka, niech sobie znajdzie w sieci nagrania, na których Bosak w nim mówi (nie ma tego za wiele). Jeśli to jest świetna znajomość języka obcego, to ja jestem Szekspirem.

Photo by Kyle Glenn on Unsplash

sobota, 25 stycznia 2020

Prezydent Trump broni życia nienarodzonych

Prezydent Trump wziął udział w Marszu dla Życia w Waszyngtonie w ten piątek. Jak widać, słupki sondażowe i protesty ubranych na czarno feministek nie martwią go tak bardzo, by tonować swoje wypowiedzi i ograniczyć swoją aktywność na polu obrony życia nienarodzonych. U nas natomiast króluje jak najbardziej dosłowny zabójczy „kompromis aborcyjny” i obawa niepokojów społecznych.

Fragment przemówienia prezydenta Trumpa z Marszu dla Życia:

„Wszyscy z nas tutaj rozumieją odwieczną prawdę: Każde dziecko jest cennym i świętym darem od Boga. Razem musimy chronić, pielęgnować godność i świętość każdego ludzkiego życia i bronić ich .

Kiedy widzimy obraz dziecka w łonie, dostrzegamy przebłysk majestatu Bożego stworzenia. Kiedy trzymamy nowonarodzone dziecko w naszych rękach, znamy nieskończoną miłość, jaką każde dziecko przynosi rodzinie. Kiedy oglądamy, jak dziecko rośnie, widzimy blask, jaki promieniuje z każdej ludzkiej duszy. Jedno życie zmienia świat (...)”.


Źródło: LifeSiteNews, tłum. własne.


Photo by Irina Murza on Unsplash

piątek, 24 stycznia 2020

Sowieckie „wyzwolenie”

To, że rosyjska propaganda może mówić o wyzwoleniu polski przez armię sowiecką, jeszcze można zrozumieć. To, że takie nonsensy może mówić Polak w dzisiejszych czasach (choćby i był nawet byłym komuchem) nie czując niestosowności i kłamliwości takich poglądów, jest po prostu skandalem. Dlatego nigdy dosyć przypominania prawdy o tym, jaką to wolność niosła „niezwyciężona Armia Czerwona”.


czwartek, 23 stycznia 2020

Ameryka opowiada się za życiem, ich prezydent nie pęka

Amerykańscy kongresmani upamiętnili wczoraj rocznicę sprawy „Roe kontra Wade” przemówieniami, w których mówili o tym, że należy zakazać zabijania nienarodzonych dzieci. Nie przebierali w słowach i wprost nazywali sprawę po imieniu. Jeden z kongresmanów wspomniał o „dehumanizacji” istot ludzkich ze względu na ich wiek. Inny podkreślił zdumiewający fakt, jakim jest to, że wbrew osiągnięciom wiedzy medycznej i technologii, to ludobójstwo wciąż nie zostało zakazane. Wiedzy medycznej – bo przecież wiemy zbyt wiele o rozwoju człowieka, by udawać, że nienarodzone dziecko nie jest człowiekiem. Technologii – bo przecież można zobaczyć, czym jest ów „zlepek komórek”, o którym mówią feministki.

Z kolei Donald Trump, jeden z najbardziej „pro-liferskich” prezydentów w dziejach Stanów Zjednoczonych wydał specjalną deklarację, w której ogłosił 22 stycznia „Narodowym Dniem Świętości Życia Ludzkiego”. Podkreślił w niej godność każdej osoby ludzkiej od poczęcia po naturalną śmierć i obiecał działać dalej i nie ustępować w swojej walce z aborcją. Robi to w zasadzie w trakcie rozkręcającej się kampanii wyborczej. Nie pęka, że słupki sondażowe pokażą spadek popularności, nie kluczy.

Czy nasi rodzimi politycy, oprócz Konfederacji, mają taką odwagę, by otwarcie, bez obaw, głosić obronę ludzkiego życia, zwłaszcza życia tych najmniejszych, najbardziej bezbronnych? Niestety nie. Oni się boją gniewu czarnych feministek. Oni się obawiają o spadki w słupkach sondażowych. A tymczasem zegar tyka, wieczność czeka...

Swoją drogą, jestem ciekaw, ile mediów głównego nurtu o tym poinformowało, łącznie z TVPiS.


Photo by Kelly Sikkema on Unsplash

środa, 22 stycznia 2020

Życzliwie dla pohańców, z naganą dla arcybiskupa

Są rzeczy, które w polskim Kościele ciężko mi zrozumieć. Jedną z nich jest na przykład obchodzenie dnia islamu. Jaki cel jest tych obchodów? Czy chodzi tutaj o szerzenie prawdy na temat religii Mahometa? Chyba nie bardzo, bo gdyby tak było, to „20. krakowski dzień islamu w Kościele katolickim” nie miałby podtytułu: „Chrześcijanie i muzułmanie w służbie powszechnego braterstwa”.

Chyba wbrew intencjom organizatorów natomiast znakomicie odzwierciedlił istotę islamu plakat, który propaguje to wydarzenie. Spójrzcie tylko, Państwo: wokół minarety z charakterystycznym półksiężycem – wręcz natłok tych minaretów, a za nimi – jakby oblężone – pozbawione krzyży wieże kościołów. Dodatkowo plakat ten świetnie oddaje sytuację współczesnej Europy. Tak właśnie może wkrótce wyglądać.

A może się mylę? Może tak był zamiar organizatorów? Zasygnalizować to niebezpieczeństwo?

Mniej pobłażliwy jest natomiast nasz episkopat dla arcybiskupa Jana Pawła Lengi. Otóż w związku z jego wypowiedziami rzecznik Konferencji Episkopatu Polski wydał specjalne oświadczenie, w którym odcina się od arcybiskupa, stwierdzając, że „nigdy nie był i nie jest członkiem Konferencji Episkopatu Polski”, a w związku z tym „wypowiedzi abp. Lengi nie można (...) w żaden sposób utożsamiać z Konferencją Episkopatu Polski”.

No, cóż... Można i tak. Chociaż nie zmienia to faktu, że zarówno abp Lenga, jak i polscy biskupi należą do tego samego Kościoła katolickiego. Cieszyłbym się poza tym, gdyby rzecznik Konferencji Episkopatu Polski równie energicznie reagował na inne „nieprawomyślne” wypowiedzi, a zwłaszcza na milczenie polskich hierarchów, kiedy bardzo potrzebny jest ich głos. Na przykład we Wrocławiu rok temu uchwalono dofinansowanie procedury in vitro z kieszeni podatnika i jakoś nie przypominam sobie wypowiedzi wrocławskiego arcyduszpasterza na ten temat. Handel żywym towarem jest finansowany przez katolickich podatników, a arcybiskup z prezydentem miasta cieszą się, że Wrocław jest miastem spotkań i nawet razem świętują Trzech Króli.



wtorek, 21 stycznia 2020

Kolejny Pinokio łże w obcej telewizji, ubrany w togę

To zastanawiające, że w dobie mediów elektronicznych, a więc szybkiej komunikacji, są tacy w Polsce, którzy uważają, że mogą bezkarnie łgać czy to w europarlamencie, czy po prostu w obcych mediach. Mieliśmy już przypadek rodzimego „wesołka”, który opowiadał kłamstwa o tym, jak to homoseksualiści są prześladowani w Polsce i nie wpuszczani do restauracji czy hoteli. Kłamał tak bezczelnie, że gdyby to była Polska szlachecka, to pewnie nie ośmieliłby się wrócić już do kraju, bo zostałby rozniesiony na szablach. Tymczasem z całym spokojem startuje jako kandydat starej nowej lewicy w wyborach prezydenckich.

Teraz sędzia, o którym dosyć często informują media, postanowił naszczekać na swój kraj w arabskiej telewizji. W udzielonym wywiadzie dla Al-Jazeera opowiada o tym, jak to Polsce bliżej do Białorusi niż krajów Unii Europejskiej. Mówi to w telewizji kraju, w którym nie ma partii politycznych ani parlamentu.

Prawdopodobnie, Szanowni Państwo, o tym nie wiedzieliście, ale w Polsce nie jest bezpiecznie być sędzią. Oto bowiem dowiadujemy się z wywiadu, że „sędziowie w naszym kraju żyją pod presją od wielu, wielu lat. Każda decyzja, która jest niezgodna z wolą polityków, spotyka się z atakami. Spotykamy się z mową nienawiści wobec nas i naszych rodzin, czasami sędziowie są zastraszani na ulicach”.

Zgroza! Kiedy we Francji sędziowie spokojnie sobie demonstrują otoczeni kordonem policji, która ich zabezpiecza przed ewentualną niechęcią przypadkowych przechodniów, w Polsce mamy standardy białoruskie. Jak wiemy z ostatnich demonstracji tysiąca stonóg, protesty sędziowskie są brutalnie tłumione przez policję, a w więzieniach siedzą niepokorni, odważni pracownicy Temidy.


Photo by Valerie Neufeld from freeimages.com

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Instytucje kultury czy antykultury?

Dzielny arcybiskup Marek Jędraszewski nie przestaje budzić wściekłości środowisk lewicowych i liberalnych. Jego wypowiedź o tęczowej zarazie bardzo je zabolała. Choć krakowski hierarcha nie zaatakował wprost żadnej konkretnej osoby, a jedynie potępił ideologię LGBT, nie przestają się sypać na jego głowę gromy i zwykłe chamskie wulgaryzmy. To wszystko ma znamiona wprowadzania knebla, którym chce się zamknąć usta wszystkim tym, którzy nie idą „z czasem, postępem, osiągnięciami techniki”. Jest też to forma zastraszania, grożenia palcem innym, którzy chcieliby swobodnie podzielić się refleksjami na temat współczesnych totalitarnych ideologii.

Innym przykładem jest przypadek prof. Ewy Budzyńskiej z Uniwersytetu Śląskiego, która stała się obiektem nagonki wyznawców „tęczowej zarazy”. Pani profesor odeszła w proteście z uczelni po 28 latach pracy. Zamiast ukarać studentów, którzy złożyli na nią skargę, rzecznik dyscyplinarny uczelni przychylił się do ich stanowiska. Pani profesor popełniła myślo-zbrodnię, bo nazwała nienarodzone dziecko człowiekiem i podała zdroworozsądkową definicję rodziny. Tak oto uczelnie wyższe w Polsce – po krótkim okresie trzech dekad wolności – stają się ponownie instytucjami propagującymi totalniacką ideologię. Jakby nikt niczego się nie nauczył z niedawnej historii komunistycznego zniewolenia. Jakby nie było PRL-u i tłumienia wolności słowa. Oto skutki „grubej kreski”!

Teraz do tego wszystkiego czytam, że dwie „instytucje kultury” w Krakowie – MOCAK i Bunkier Sztuki – zrezygnowały z patronatów w Radiu Kraków. Powodem jest obecność na falach tej rozgłośni abp. Marka Jędraszewskiego. Nasuwa się jednak pytanie, czy są to jeszcze faktycznie instytucje „kultury”, czy też może raczej antykultury, które dążą do zniszczenia podstaw wiekowej cywilizacji europejskiej, jaka przetrwała w Polsce mimo dwóch totalitarnych i zbrodniczych reżymów? Może MOCAK powinien zmienić nazwę na „MOCARZ” (choć na glinianych nogach), a Bunkier Sztuki zakupić zapas amunicji i karabinów maszynowych dla swoich tęczowych jaczejek, które pewnie niedługo z niego wylegną na ulice, by wprowadzać rządy „miłości i tolerancji”?


sobota, 18 stycznia 2020

Na Bosaka nie idę

Wybranie Krzysztofa Bosaka na kandydata na prezydenta przez Konfederację jest dla mnie pewnym zaskoczeniem. Moim zdaniem jest to bowiem bardzo zła kandydatura.

Ze zdziwieniem obserwowałem wyniki prawyborów, w których Bosak wysunął się na prowadzenie przed Grzegorza Brauna. Ani intelektualnie, ani pod względem formatu jako polityk nie dorasta bowiem Grzegorzowi Braunowi do pięt. Być może zarówno samej Konfederacji, jak i wyborcom chodziło o wybranie takiego przeciwnika Andrzeja Dudy, który byłby młody, tańczył z gwiazdami i umiał się zaprezentować w telewizji. Ale co poza tym? Jakie walory przedstawia sobą Bosak? A może po prostu zwyciężył interes partyjny i chodziło o pokazanie siły narodowców?

Jednak nawet, gdyby ktoś przedstawił mi atuty, o których nie wiem, to Bosak zdyskredytował się dla mnie jedną swoją wypowiedzią – wypowiedzią kuriozalną. Oto w listopadzie 2019 roku tako rzekł Bosak na Twitterze: „Jeśli rynek pracy i gospodarka rozwijają się bardziej dynamicznie niż sama populacja narodu polskiego, zamieszkująca polskie terytorium to być może trzeba nieco spowolnić tworzenie nowych miejsc pracy, dopóki nie urodzi się więcej dzieci” (pisownia oryginalna).

Ta jedna, jedyna wypowiedź mi wystarczy. Bosak po prostu nie ma wizji. Jak na polityka to kiepsko. Spowolnienie rozwoju gospodarczego, by nie przyjechali do nas Koreańczycy, Ukraińcy, Białorusini, Niemcy czy kogokolwiek sobie tam Bosak wyobraża, świadczy o bardzo ograniczonym światopoglądzie tego pana. On po prostu nie potrafi sobie chyba wyobrazić Polski jako kraju o tak atrakcyjnej kulturze i tradycji, iż sprawiałyby one, że ci wszyscy imigranci chcieliby być Polakami, chcieliby stać się częścią polskiej kultury, chcieliby przyjąć nasze wierzenia i zwyczaje, choćby pierwotnie motywacją ich przyjazdu do Polski były tylko czynniki ekonomiczne. On potrafi sobie wyobrazić jedynie najazd obcych, którzy stanowią dla nas zagrożenie i w związku z tym lepiej zostać gospodarczo w tyle za resztą świata, „byle polska wieść spokojna”. Od razu zaznaczam, że nie jestem fanem idiotycznych haseł: „Po pierwsze gospodarka, głupcze!”

Cóż zatem począć w tej sytuacji? Choć miałem chęć zagłosować na kandydata Konfederacji w wyborach prezydenckich, tym razem pozostaje mi siedzenie w domu albo oddanie głosu nieważnego. W drugiej turze prawdopodobnie trzeba będzie oddać głos na Andrzeja Dudę, z którym niegdyś wiązałem duże nadzieje, a straciłem je bardzo szybko. Oddać głos na niego tylko po to, by uniknąć jakiegoś większego nieszczęścia. Bosak bowiem nie wydaje się być lepszym kandydatem od Dudy. Braun takim byłby z całą pewnością. A oddanie głosu na Bosaka jedynie po to, aby dokopać PiS-owi, mnie nie interesuje.


piątek, 17 stycznia 2020

Współczesna Targowica tańczy na rurze

Dwa skandale z tego tygodnia.

Wielka Orkiestra Świątecznej Przemocy jest wierna hasłu swojego lidera: „Róbta, co chceta”. Dowodzi tego afera wokół show, który został zorganizowany dla dzieci w gminie Męcinka. Skoro „róbta, co chceta”, to można deprawować małe dzieci, pokazując im występ bardziej kwalifikujący się do burdelu niż do przedszkola.

Przy okazji się okazuje, że lider tego „kościoła”, który molestuje nas co roku „dobroczynnością”, nie jest niczemu winny, bo „każdy z organizatorów (...) działa we własnym imieniu”. Jeśli więc następnym razem odbędzie się tzw. „drag queen reading” dla dzieci lub czarna msza z profanacją Najświętszego Sakramentu, to również można będzie się wykpić, że „każdy działa we własnym imieniu”. A przy okazji dodać, że np. w Stanach Zjednoczonych uznano oficjalnie Świątynię Szatana za „kościół” i wyrazić nadzieję, że już wkrótce w Polsce będzie można uczestniczyć w jego diabelskich obrzędach legalnie i z otwartą przyłbicą.

Drugi skandal to głosowanie nad rezolucją, w której europarlamentarzyści skrytykowali Polskę i Węgry za rzekome „łamanie praworządności”. Rezolucję poparła także część polskich posłów. Tutaj szkoda słów. Wystarczy jedno: Targowica. I należy sobie dobrze zapamiętać te nazwiska: Adamowicz, Arłukowicz, Frankowski, Halicki, Hetman, Hübner, Jarubas, Kalinowski, Kopacz, Lewandowski, Łukaciejewska, Sikorski, Thun und Hohenstein, Belka, Cimoszewicz, Spurek, Miller.


Photo by Marius on Unsplash

środa, 15 stycznia 2020

Braun przyjmuje zaproszenie od „Towarzyszki Panienki"

Muszę przyznać, że z dużą przykrością dowiedziałem się o tym, że Grzegorz Braun przyjął zaproszenie do udziału w programie od „Towarzyszki Panienki”, czyli córki Wojciecha Jaruzelskiego. Z jednej strony rozumiem jego motywy, z drugiej strony jednak w tym przypadku kompletnie się z nimi nie zgadzam.

Zacznijmy od tego, że nie ruszają mnie kompletnie oskarżenia o to, że Grzegorz Braun jest „ruskim agentem”, bo udzielił wywiadu jakiemuś „Sputnikowi” czy innym rosyjskim mediom. Braun udziela wywiadów różnym mediom i wprost mówi, co o nich myśli. Bez żenady nazywa „gadzinową” telewizję, w której akurat występuje. Gdybyśmy mieli tak rozumować, to kapłani, którzy udzielają wywiadów „Gazecie Wyborczej” czy „Newsweekowi” powinni z miejsca być objęci ekskomuniką, nie mówiąc już o fakcie zamieszczania na łamach tych mediów jakichś artykułów czy felietonów (co samo w sobie jest skandaliczne).

W ogóle nazywanie Brauna „ruskim agentem” jest idiotyczne. Chyba nikt w polskiej kulturze tak jak Braun nie obnażył zarówno systemu komunistycznego, jak i tego, co dzieje się we współczesnej Rosji. Tymczasem spotkałem się z opinią, że jego filmy to „legendowanie agenta”. Takie rzeczy wypisują ludzie skądinąd inteligentni. Sugerowanie, że twórczość Grzegorza Brauna to uwiarygodnianie ruskiego agenta, jest mniej więcej taką samą bzdurą, jak stwierdzenie, że jego pobyt w Stanach Zjednoczonych czyni go agentem CIA.

Braun z pewnością wykorzystuje te różne media jako platformę, z której może dotrzeć do ludzi, którzy normalnie nie mieliby możliwości poznania jego poglądów bezpośrednio. Tak robią z reguły normalni politycy. Nie ma więc w tym nic dziwnego. Jeśli więc udziela wywiadu ruskiej czy niemieckiej gazecie, nie rusza mnie to – powtórzę.

Jednak w przypadku Jaruzelskiej mam poczucie niesmaku. Takie samo, jakie miałem, gdy do jej domu pospieszył Kukiz, czy wówczas, gdy z dumą obwieszczał swój wywiad z nią Ziemkiewicz. Tutaj nie zgadzam się Braunem kompletnie. Udzielanie wywiadu ludziom pokroju Jaruzelskiej to w rzeczywistości utrzymywanie „na topie” i uwiarygodnianie ludzi z postkomunistycznego establishmentu. Jest ich w mediach sporo. Oni tak naprawdę nie doszli do swoich stanowisk w wyniku ciężkiej pracy, ale dzięki temu, że znaleźli się od początku w korzystniejszej sytuacji od ich rówieśników, którzy nie mieli tatusiów w PZPR czy w milicji. To naprawdę smutne, że prawicowi publicyści i politycy tak ochoczo spieszą, by udzielić wywiadu dzieciom byłych komunistów.

Jeśli ktoś jeszcze nie rozumie, o co mi chodzi, to powiem tak: wiele razy z dużą przykrością myślałem o ostatnich latach moich Rodziców. Ciężko harowali w czasach komuny. W normalnym kraju pewnie mieszkaliby w domku z ogródkiem, a mój Tato jeździłby to pracy własnym autem. Transformacja nie przyniosła im żadnego wynagrodzenia za zmarnowane lata młodości, żadnej rekompensaty. Tymczasem w telewizji mogłem oglądać „brazylijską” parę prezydencką, która na tej transformacji się dorobiła, bo uprzywilejowały ją związki z komunistami. Całkiem niedawno do parlamentu UE wybrano paru byłych komuchów, którzy za swoją lojalność partii powinni być nagrodzeni, jeśli nie celą więzienną, to gorzkimi latami w jakimś obskurnym M-2 bez perspektywy na jakąkolwiek karierę polityczną. Z mediów pouczają mnie, a także obecny rząd, bezwstydni byli członkowie PZPR. Ich dzieci brylują w mediach i jeżdżą na egzotyczne wakacje, gardząc „Januszami”, którzy smażą się na bałtyckiej plaży i jedzą smażonego dorsza... Wystarczy?

Photo by Nikolay Vorobyev on Unsplash


wtorek, 14 stycznia 2020

O pisarzu, który wiedział, gdzie są konfitury

Przeglądając anglojęzyczne strony z wiadomościami, wszedłem też na angielską wersję portalu Polskiego Radia. A tam informacja o polskich książkach polecanych przez „New York Times”. Okazuje się, że niegdyś recenzowany na tym blogu Szczepan Twardoch doczekał się swojej pierwszej książki przełożonej na język angielski.

Nie byłoby w tym wszystkim może nic sensacyjnego ani godnego uwagi, gdyby nie fakt, o czym jest ta książka. Otóż opisuje losy... żydowskiego boksera. Przedwojennego – dodam. Mowa oczywiście o powieści „Król”.

Widzą, już Państwo, o co chodzi? Jeśli ta książka jest faktycznie taka, jak jej opisy, które przejrzałem w Internecie, to można stwierdzić, że Twardoch wie, gdzie są konfitury. Nim sprawdziłem, co w sieci piszczy, pomyślałem sobie, że strategia jest mniej więcej taka, by z tego powstał film. Obojętnie, czy zrobiony przez Hollywood, czy np. przez polskiego reżysera, który jak autor Zimnej wojny będzie windowany do Oscara. Sprawdziłem i proszę! Miałem rację – dowiedziałem się, że powstaje, a w zasadzie już powstał serial na podstawie „Króla”!

Twardoch szybko odrobił lekcje. Zabrało mu to parę lat, ale w końcu „zmądrzał”. Gdyby taki Gabriel Maciejewski (przytaczam go przy takich okazjach nie bez kozery), również „zmądrzał”, to jego książki widniałby na wszystkich wystawach księgarskich, dostawałby propozycje napisania wywiadu z jakimś bokserem, żużlowcem albo innym asem sportu, a o prawa do ekranizacji jego powieści o przedwojennym żydowskim piłkarzu biłyby się główne stacje telewizyjne. No cóż... Maciejewski nie „zmądrzał”. Twardoch tak. Kogo zatem czytam?


sobota, 11 stycznia 2020

Nie żałuję, że głosowałem na Konfederację

Muszę przyznać, że nie żałuję swojej decyzji, by zagłosować na Konfederację w ostatnich wyborach. W dalszym ciągu nie oddałbym głosu na niektórych z polityków tej koalicji, ale wnieśli oni świeży powiew do Sejmu. Ktoś wreszcie mówi raz lepiej, raz gorzej jak prawdziwa prawica, broniąc takich wartości, jak wolność, rodzina, własność, tradycja.

Konfederacja dba o to, by relacje z ich działań ukazywały się w sieci i dzięki temu każdy, kto miał jakieś wątpliwości, może się zorientować dość dobrze, że nie mamy do czynienia z żadnymi „ruskimi agentami” czy „ekstremistami”, ale po prostu z formacją konserwatywną (mniejsza teraz o definicje, co tak naprawdę oznacza konserwatyzm). Polsce potrzebne jest ugrupowanie, które będzie jednocześnie i eurosceptyczne, i będzie bronić podstawowych wolności.

Z Konfederatów moim zdaniem wybija się Grzegorz Braun, który może czasami się zapędza w zbyt długie dywagacje, ale potrafi też sobie z tym radzić, zwłaszcza, gdy jest ograniczony czasem. Jego wypowiedzi są wówczas nie tylko merytoryczne, ale i też wybijają się piękną polszczyzną. Przy okazji swoją wiedzą może zgasić niejednego oponenta. Trochę szkoda, że ucierpi na tym sztuka dokumentu, bo chyba posłowanie nie pozostawia znanemu reżyserowi za dużo czasu na robienie kolejnych filmów.

PiS robi błąd, gdy zastrzega się, że z Konfederacją koalicja jest wykluczona. Już za cztery lata być może będzie musiał się zmierzyć z taką opcją. Co zrobi wówczas? Aliansów z PSL, w którym znaleźli się też byli posłowie PO, raczej im elektorat nie wybaczy.


czwartek, 9 stycznia 2020

Aktorka złożyła ofiarę złotemu cielcowi

Tegoroczna uroczystość wręczenia Złotych Globów zasłynęła z występu komika Ricky’ego Gervaisa, który zadał parę celnych ciosów hipokrytom z Hollywood. Jego występem ekscytują się prawicowe i katolickie media oraz tacy sami komentatorzy, choć należy pamiętać, że nie należy on raczej do miłośników prawicy, a jeśli chodzi o jego poglądy, to jest ateistą, co łatwo sprawdzić w Internecie. W dalszym ciągu nie zmienia to faktu, że uderzył środowisko Hollywood boleśnie.

Zauważył on m.in., że wręczenie nagród nie powinno stać się dla aktorów i aktorek platformą do wygłaszania przemówień politycznych, gdyż po prostu nie są w takiej sytuacji, by móc kogokolwiek pouczać. Jak na ironię, aktorka Michelle Williams wygłosiła właśnie taką mowę polityczną. Można by machnąć na to ręką, w końcu nasze polskie aktorki też wygłaszają różne polityczne opinie, częściej głupie albo bardzo głupie niż mądre. Jednak Williams zachęciła kobiety do popierania aborcji i przyznała, że skorzystała ze swojego „prawa do wyboru”. A to wydaje się sugerować dość jednoznacznie, że dla kariery poświęciła swoje nienarodzone dziecko.


Wśród komentarzy, które pojawiły się potem w mediach, ktoś trafnie skojarzył Złoty Glob z biblijnym złotym cielcem. Można by też wspomnieć o Molochu, któremu w ofierze składano właśnie dzieci. Ktoś inny stwierdził również, że o Złotym Globie dla Williams niedługo nikt nie będzie pamiętać, ale ona będzie pamiętać o swoim nienarodzonym maleństwie do końca życia.

Naprawdę warto było?


środa, 8 stycznia 2020

Jak zostać „ruską onucą”?

Bardzo prosto. Wystarczy zanegować ogólnie podzielaną opinię np. na temat obecności wojsk amerykańskich w Polsce. Albo sprzeciwić się udziałowi polskich żołnierzy w wojnie, która może wybuchnąć (już wybuchła?) między Stanami Zjednoczonymi a Iranem.

To zadziwiające, jak bardzo zero-jedynkowe jest myślenie skądinąd inteligentnych ludzi, których poglądy w innych sprawach gotów byłbym poprzeć. Wystarczy wejść na fora internetowe, by się o tym dobitnie przekonać. Ogólne wrażenie jest generalnej nawalanki, a nie wymiany myśli. Jakby zarówno zwykli „internauci”, jak i wytrawni komentatorzy polityczni tłukli się maczugami. Tu nie bierze się jeńców. Na dodatek nie chce się dostrzec, że nawet jeśli taki sam pogląd wyrażają np. posłowie Konfederacji i jakiejś lewicowej partyjki, to niekoniecznie robią to z tych samych pobudek ideowych i niekoniecznie ich cele są takie same.

Czy sprzeciw wobec obecności wojsk amerykańskich na terytorium Polski lub zwykła jej krytyka faktycznie dyskwalifikuje kogoś, kto taki pogląd wyraża? Czy rzeczywiście mamy powody do radości w związku z obecnością armii amerykańskiej w Polsce? Kiedy w naszej historii obecność obcej armii na naszej ziemi świadczyła o potędze i sile Polski? Nie mówiąc już o jej niepodległości. Jeśli nawet faktycznie ta armia jest gwarantem istnienia Polski, broni ją przed agresją Rosji, to czy nie jest to smutne?

Radość będziemy mogli wyrazić dopiero wówczas, kiedy ostatni żołnierz amerykański nasz kraj opuści, a Polska ponownie będzie na tyle silna, by stawić opór nawet najlepiej uzbrojonemu przeciwnikowi. Może zatem, zamiast dopatrywać się „ruskich agentów” wśród krytyków stacjonowania obcych wojsk na naszym terytorium, lepiej zastanowić się, czy nie mają oni racji i spytać, jaką mają propozycję alternatywną?

Podobnie jest teraz, kiedy wydaje się nam grozić wojna na dużą skalę. Niektórzy nawet wieszczą, że może się to przekształcić w III wojnę światową. Czy obecność naszych wojsk na terenie Iraku jest faktycznie wskazana? Czy powinniśmy w jakikolwiek sposób uczestniczyć w tym konflikcie? Czy może raczej powinniśmy się zastanowić (i to szybko) nad wycofaniem naszych żołnierzy? Czy nasz ewentualny udział w tej wojnie byłby udziałem w wojnie sprawiedliwej? Stawiam tylko pytania. Jednak nawet postawienie takich pytań może doprowadzić do kolejnej ogólnopolskiej nawalanki maczugami.


wtorek, 7 stycznia 2020

Pożary w Australii niejednemu przygrzały

Pożary w Australii są znakomitym przykładem tego, w jaki sposób można sterować opinią publiczną we współczesnym świecie i jak funkcjonują współczesne media.

Wydawałoby się przede wszystkim, że łatwość i szybkość komunikacji pozwala na przekazywanie prawdziwego obrazu wydarzeń, a tym samym szybkie obalanie zwykłych kłamstw czy półprawd. Nic bardziej mylnego. Oto np. po Internecie i w mediach społecznościowych krążą mapy Australii, które rzekomo pokazują rzeczywisty zasięg pożarów. Stan wydaje się być katastrofalny. Skala tych pożarów budzi skojarzenia apokaliptyczne. Ktoś zwrócił nawet uwagę, że niektóre z tych map opatrzono podpisem sugerującym, że są one zrobione na podstawie zdjęć NASA. Jednak, jak zauważył jeden z amerykańskich komentatorów, gdyby brać te wizualizacje czy rzekome zdjęcia satelitarne na poważnie, to w Australii doszło faktycznie do apokaliptycznej katastrofy. Ów komentator zestawił je bowiem z mapą przedstawiającą gęstość zaludnienia. Gdyby obie mapy na siebie nałożyć, to pożar powinien był pochłonąć niemal całą populację Australii!

Coś nie zgadza się z tą rzekomą apokalipsą również wówczas, jeśli spojrzeć na poprzednie dziesięciolecia. Otóż dane pokazują, że na przełomie 1974 i 1975 roku spłonęło ponad 100 milionów hektarów buszu, a obecnie jest to 6 milionów. Tak przynajmniej twierdzi jeden z użytkowników Internetu, który publikuje stosowną tabelkę z danymi liczbowymi. Można też znaleźć zdjęcia przedwojennej polskiej gazety z artykułem o trwających pożarach w Australii. Według tego artykułu w Australii spłonął tak wielki obszar lasu, jak terytorium Anglii. Nikt nie mówił wówczas o tym, że ów pożar był wywołany zmianami klimatycznymi, których sprawcą jest człowiek. Może ludzie byli wówczas głupsi albo mieli mniej danych? Artykuł jest prawdopodobnie z roku 1939.

Jeszcze niedawno podobną histerię rozpętano w związku z pożarami lasu amazońskiego. Dzisiaj już jakby nikt o tamtym pożarze nie pamięta ani o apokaliptycznych wizjach. Z pomocą obrazów, zdjęć zrobionych i udostępnionych niemal w tym samym czasie na całym świecie łatwo wykreować wrażenie rozgrywającej się na naszych oczach katastrofy. A internauci przerzucają się zdjęciami, tabelkami, wizualizacjami, artykułami... Które z nich są prawdziwe, które zostały sprytnie zrobione w domowym zaciszu przy użyciu współczesnej technologii komputerowej? Trudno powiedzieć. Łatwo wrzucić coś gdzieś w odmętach Internetu, kopiowane i wklejane na nowo szybko dotrze do najdalszych zakątków globu – przynajmniej tam, gdzie jest zasięg sieci komórkowej czy łączy internetowych. Nikt nie dotrze już do źródła. Nikt nie sprawdzi, czy zdjęcia są autentyczne albo czy dotyczą faktycznie tego obszaru świata...

W oparciu o te apokaliptyczne wizje w internetowym morzu ogólnego zamętu wysnuwa się także różne interpretacje, które mogą prowadzić do ośmieszenia religii. Osobiście nie wątpię, że Pan Bóg może się posługiwać czynnikami naturalnymi, by opamiętać pogrążoną w grzechu ludzkość. Ale czy obecne pożary, które ponoć występują w Australii cyklicznie, są faktycznie karą za grzechy? Czy naprawdę za przegłosowanie antycywilizacyjnych ustaw, które umożliwiają eutanazję, tzw. „małżeństwa homoseksualne”, zabijanie nienarodzonych Pan Bóg pokarał Australię katastrofą? Jeśli prawdą są doniesienia o cykliczności tych pożarów, a także o tym, że ich skala nie jest tak nadzwyczajna, jak sugerują media, to można w to wątpić. Wspaniale by było, gdyby to zjawisko doprowadziło do opamiętania się Australijczyków, ale chyba się na to nie zapowiada. Opamiętanie pewnie przyjdzie po tym, jak do prawdziwej katastrofy doprowadzą właśnie skutki wprowadzania w życie tych bezbożnych ustaw. Niektórzy potrafią tę zbliżającą się katastrofę dostrzec, większość ludzkości – w tym liderzy poszczególnych państw – wydaje się być ślepa. Ta katastrofa będzie dużo gorsza niż płonący australijski busz. Pochłonie i pokaleczy wiele istnień ludzkich.

I jeszcze jedno: Wszyscy ekscytują się pożarami w Australii. W nocy z niedzieli na poniedziałek spłonęło hospicjum w Chojnicach na północy Polski. To dużo bliżej niż kraina kangurów. W wyniku tego tragicznego wydarzenia zmarły 4 osoby. 24 trafiły do szpitala. Ile osób to zauważyło? Ile pomyślało o jakiejś pomocy lub choćby modlitwie?


czwartek, 2 stycznia 2020

Nowy rok z papieżem

Wiadomość z przełomu roku, która w dalszym ciągu rozgrzewa media społecznościowe (u nas chyba mniej niż na Zachodzie), to wideo z papieżem, który uderzył dłonie kobiety, gdy ta chwyciła go za ręce. Kobieta pewnie nie zdała sobie sprawy z faktu, że sprawiła ojcu świętemu ból szarpiąc go za ręce. Może chciała mu coś powiedzieć (słychać jak coś do niego woła), a może po prostu chciała choć przez chwilę być blisko kogoś, kogo katolicy traktują jak ojca. Może tylko chciała, by ktoś uwiecznił ją na zdjęciu. Można domniemywać, co nią kierowało, ale chyba nie jest to tutaj istotne. Nie wiem nawet, czy ktoś próbował ją odnaleźć i dowiedzieć się, co czuje i co nią kierowało. Kiedy z żoną w sylwestrowy wieczór zobaczyliśmy ujęcia wykrzywionej twarzy papieża Franciszka z placu św. Piotra, oglądaliśmy to z dużą przykrością.

Przeglądając reakcje komentatorów, spotkałem się z opiniami tych, którzy uważają – często nie bez pewnej satysfakcji – że to prawdziwe oblicze ojca świętego. Z drugiej strony są tacy, którzy bronią papieża, sugerując, że przecież każdy z nas może się zdenerwować, każdemu mogą puścić nerwy. A poza tym papież Franciszek następnego dnia przeprosił za swoje zachowanie, a w zasadzie za zły przykład, jaki podał. Spotkałem się nawet z opinią pewnego krytyka obecnego biskupa Rzymu, który powiedział, że w tym przypadku wyjątkowo pochwala zachowanie ojca świętego.


No cóż... nie będę pisał, że czuję satysfakcję, że wyszło szydło z worka. Bo nie czuję żadnej. Choć mam przeświadczenie, że trudno sobie wyobrazić taki incydent w przypadku Jana Pawła II czy Benedykta XVI, a przecież też uczestniczyli w różnych spotkaniach z ludźmi (chyba żaden do tej pory tak często, jak św. Jan Paweł II). Zgoda też, że każdemu z nas mogą puścić nerwy. A jednak niesmak pozostaje...

Wyobraźmy sobie taką sytuację: dziecko szarpie nas boleśnie za ręce. Pewnie wiele osób zareagowałoby w tej sytuacji tak, jak papież Franciszek. Sądzę jednak, że chwilę potem uświadomiłoby sobie swój błąd. Zwłaszcza, gdyby dziecko się rozpłakało. Normalny rodzic z pewnością szybko by je przytulił, wytłumaczył, że nieświadomie sprawiło mu ból.

Przyznam się, że takiej reakcji oczekiwałem, kiedy oglądałem te zdjęcia z placu św. Piotra. Tymczasem ojciec święty odszedł z wykrzywioną twarzą. Kobieta stała tam zażenowana.

Nie bronię jej, bo w końcu też powinna pomyśleć. Żal, że do takiego incydentu doszło. Nie pierwszy to zresztą przypadek dziwnego zachowania papieża Franciszka. Nie chcę go osądzać. Jednak smutek i żal pozostaje. To prawda: nie jest nadczłowiekiem. Ale chciałoby się, by był wzorem kochającego ojca.