wtorek, 7 stycznia 2020

Pożary w Australii niejednemu przygrzały

Pożary w Australii są znakomitym przykładem tego, w jaki sposób można sterować opinią publiczną we współczesnym świecie i jak funkcjonują współczesne media.

Wydawałoby się przede wszystkim, że łatwość i szybkość komunikacji pozwala na przekazywanie prawdziwego obrazu wydarzeń, a tym samym szybkie obalanie zwykłych kłamstw czy półprawd. Nic bardziej mylnego. Oto np. po Internecie i w mediach społecznościowych krążą mapy Australii, które rzekomo pokazują rzeczywisty zasięg pożarów. Stan wydaje się być katastrofalny. Skala tych pożarów budzi skojarzenia apokaliptyczne. Ktoś zwrócił nawet uwagę, że niektóre z tych map opatrzono podpisem sugerującym, że są one zrobione na podstawie zdjęć NASA. Jednak, jak zauważył jeden z amerykańskich komentatorów, gdyby brać te wizualizacje czy rzekome zdjęcia satelitarne na poważnie, to w Australii doszło faktycznie do apokaliptycznej katastrofy. Ów komentator zestawił je bowiem z mapą przedstawiającą gęstość zaludnienia. Gdyby obie mapy na siebie nałożyć, to pożar powinien był pochłonąć niemal całą populację Australii!

Coś nie zgadza się z tą rzekomą apokalipsą również wówczas, jeśli spojrzeć na poprzednie dziesięciolecia. Otóż dane pokazują, że na przełomie 1974 i 1975 roku spłonęło ponad 100 milionów hektarów buszu, a obecnie jest to 6 milionów. Tak przynajmniej twierdzi jeden z użytkowników Internetu, który publikuje stosowną tabelkę z danymi liczbowymi. Można też znaleźć zdjęcia przedwojennej polskiej gazety z artykułem o trwających pożarach w Australii. Według tego artykułu w Australii spłonął tak wielki obszar lasu, jak terytorium Anglii. Nikt nie mówił wówczas o tym, że ów pożar był wywołany zmianami klimatycznymi, których sprawcą jest człowiek. Może ludzie byli wówczas głupsi albo mieli mniej danych? Artykuł jest prawdopodobnie z roku 1939.

Jeszcze niedawno podobną histerię rozpętano w związku z pożarami lasu amazońskiego. Dzisiaj już jakby nikt o tamtym pożarze nie pamięta ani o apokaliptycznych wizjach. Z pomocą obrazów, zdjęć zrobionych i udostępnionych niemal w tym samym czasie na całym świecie łatwo wykreować wrażenie rozgrywającej się na naszych oczach katastrofy. A internauci przerzucają się zdjęciami, tabelkami, wizualizacjami, artykułami... Które z nich są prawdziwe, które zostały sprytnie zrobione w domowym zaciszu przy użyciu współczesnej technologii komputerowej? Trudno powiedzieć. Łatwo wrzucić coś gdzieś w odmętach Internetu, kopiowane i wklejane na nowo szybko dotrze do najdalszych zakątków globu – przynajmniej tam, gdzie jest zasięg sieci komórkowej czy łączy internetowych. Nikt nie dotrze już do źródła. Nikt nie sprawdzi, czy zdjęcia są autentyczne albo czy dotyczą faktycznie tego obszaru świata...

W oparciu o te apokaliptyczne wizje w internetowym morzu ogólnego zamętu wysnuwa się także różne interpretacje, które mogą prowadzić do ośmieszenia religii. Osobiście nie wątpię, że Pan Bóg może się posługiwać czynnikami naturalnymi, by opamiętać pogrążoną w grzechu ludzkość. Ale czy obecne pożary, które ponoć występują w Australii cyklicznie, są faktycznie karą za grzechy? Czy naprawdę za przegłosowanie antycywilizacyjnych ustaw, które umożliwiają eutanazję, tzw. „małżeństwa homoseksualne”, zabijanie nienarodzonych Pan Bóg pokarał Australię katastrofą? Jeśli prawdą są doniesienia o cykliczności tych pożarów, a także o tym, że ich skala nie jest tak nadzwyczajna, jak sugerują media, to można w to wątpić. Wspaniale by było, gdyby to zjawisko doprowadziło do opamiętania się Australijczyków, ale chyba się na to nie zapowiada. Opamiętanie pewnie przyjdzie po tym, jak do prawdziwej katastrofy doprowadzą właśnie skutki wprowadzania w życie tych bezbożnych ustaw. Niektórzy potrafią tę zbliżającą się katastrofę dostrzec, większość ludzkości – w tym liderzy poszczególnych państw – wydaje się być ślepa. Ta katastrofa będzie dużo gorsza niż płonący australijski busz. Pochłonie i pokaleczy wiele istnień ludzkich.

I jeszcze jedno: Wszyscy ekscytują się pożarami w Australii. W nocy z niedzieli na poniedziałek spłonęło hospicjum w Chojnicach na północy Polski. To dużo bliżej niż kraina kangurów. W wyniku tego tragicznego wydarzenia zmarły 4 osoby. 24 trafiły do szpitala. Ile osób to zauważyło? Ile pomyślało o jakiejś pomocy lub choćby modlitwie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz