Elizabethan Shakespeare Petera Milwarda SJ to
książka, którą każdy traktujący poważnie twórczość wielkiego dramaturga
powinien koniecznie przeczytać. To, co mnie uderzyło przy lekturze tej pracy,
to spokojny, wyważony namysł nad dramatami Szekspira, wywód, za którym stoi
znakomita znajomość tych arcydzieł literatury kogoś, kto porusza się po nich z
dużą swobodą i pewnością siebie. Ba! Przeglądając ją teraz, stwierdzam, że jednorazowa
lektura nie wystarcza, że trzeba po tę książkę sięgnąć przynajmniej kilka razy,
najlepiej też w konfrontacji z innymi tekstami poświęconymi mistrzowi ze
Stratfordu.
Co ciekawe, Milward jest przeciwny „klasyfikowaniu sztuk
Szekspira” jako „sztuk problemowych, sztuk rzymskich, wielkich tragedii i tak
dalej”. Jak pisze: „Dotyczy to także zwyczaju, spopularyzowanego przez E.M.
Tillyarda, dzielenia sztuk poświęconych historii Anglii na dwie tetralogie, od
panowania Ryszarda II do panowania Ryszarda III – z pominięciem wcześniejszego
przedstawienia Król Jan i ostatniego historycznego „romansu” – Henryka
VIII. Nie chodzi o to, bym kwestionował wygodę takiego grupowania, z
którego sam korzystałem w przeszłości, ale ich wielka niedogodność polega na
sposobie, w jaki zacierają wyróżniające cechy każdej ze sztuk i łączą to, co
lepiej zostawić rozdzielone. Bowiem Szekspir we wszystkich swoich autentycznych
sztukach jest zdecydowanie wyjątkowy”.
To rozpatrywanie każdego z dramatów jako osobnego i
wyjątkowego utworu nie przeszkadza jednak autorowi w tropieniu wątków i
motywów, które pojawiają się i powtarzają w różnych formach w całym dziele
Szekspira. Dotyczy to na przykład przedstawienia kobiet jako uosobienia Maryi
Panny czy motywu przebrania, pielgrzymki lub podróży. Ciekawe jest na przykład
spostrzeżenie, że te partie Henryka IV, które dotyczą niegodziwego i
obmierzłego tchórza i pijaczyny Falstaffa, pisane są prozą i to samo dotyczy w Kupcu
weneckim Shylocka, choć tutaj mamy do czynienia z pewną modyfikacją, gdyż
są chwile, kiedy żydowski lichwiarz mówi „wciąż prozą, jednak jest w niej
rytmiczna retoryka emocji”. Notabene analiza Kupca weneckiego autorstwa
Milwarda aż się prosi o jakiś osobny tekst i najlepiej w konfrontacji z
idiotyzmami interpretacyjnymi, które zdążono do tej pory o tej sztuce
powypisywać czy przedstawić na scenie.
Warto może zauważyć przy okazji jeden fakt, że autor, pisząc m.in. o Kupcu
weneckim, podkreśla skłonność Szekspira do moralizowania. Jak pisze:
„Wydaje się, że jakby – mimo niemal powszechnej dezaprobaty świeckich uczonych
– Szekspir objawia się w tej sztuce w swych prawdziwych barwach, jako
kaznodzieja w nie mniejszej mierze niż dramatopisarz. Jego deklarowanym celem
może być danie rozrywki publiczności i zarobku sobie i kolegom aktorom z trupy Chamberlain’s
Men. Ale nie jego była nowożytna koncepcja „sztuki dla sztuki”, gdzie sztuka
oddzielona jest od moralności. Pod tym przynajmniej względem w pełni dostosował
się do krytycznego ideału renesansu, w którym rozrywka powinna łączyć się z
pouczeniem. Tyle tylko, że jego idea pouczenia wykraczała zarówno poza Biblię,
jak i banały moralności”.
Ważnym spostrzeżeniem Milwarda jest uwydatnienie dwóch
ideałów kształtujących tę twórczość: tradycji i natury, obu obecnych na wsi i
które zostają przeciwstawione miejskiej skłonności do rewolucji. I znowuż warto
przytoczyć obszerniejszy fragment wywodów autora: „Różnicę pomiędzy tymi dwoma
ideałami natury i tradycji można wyrazić dość prosto. Dla Szekspira natura była
pogańska, jak to widzimy w duszkach podlegających Oberonowi i Tytanii (inne
imię Diany) ze Snu nocy letniej, a tradycja była katolicka. Dotykamy
tutaj nawet bardziej podstawowego aspektu geniuszu dramaturga, aspektu, który
jest pomijany przez krytyków Szekspira od czasów krytyków wspomnianych wyżej [Bena
Jonsona i Johna Miltona]. Dotykamy także tragedii wieku, w którym żył,
tragedii, która również głęboko wniknęła w jego geniusz dramatyczny, a
mianowicie: tragedii reformacji. Można by powiedzieć, że bez reformacji nie
mielibyśmy Szekspira. Był tym, czym był, z powodu zmian religijnych, jakie
zachodziły wokół niego od czasów jego narodzin, nawet w tak na pozór odległym
hrabstwie, jak Warwickshire. Nie chodzi o to, że się zgadzał z tymi zmianami,
gdyż wówczas nie stałby się tak wielkim dramaturgiem; raczej się z nimi głęboko
nie zgadzał, gdyż – jak powiedziałem – był on człowiekiem wsi opowiadającym się
za tradycją. Dla niego tradycja ta, wspólna Anglii i Europie, była katolicka,
sięgająca wstecz do początków zarówno Anglii, jak i Europy i poza nimi do początków
chrześcijaństwa. W jego oczach jednakże nowi protestanci, którzy zdobyli władzę
pod auspicjami tak zwanej Królowej Dziewicy, byli rewolucjonistami z miast,
angażującymi się w niszczenie wszystkiego, co było mu drogie”.
Przytoczywszy ten ostatni cytat nie muszę chyba wyjaśniać,
jaki Szekspir wyłania się z książki Petera Milwarda. Jest to bez wątpienia
Szekspir fascynujący, inny od tych interpretacji, które suflują nam pewni krytycy i
interpretatorzy, widzący w nim na przykład prekursora egzystencjalizmu, teatru
absurdu czy nawet ideologii gender.
Książka opatrzona jest dwoma dodatkami, z których pierwszy
przytacza klasyczne opinie angielskich autorów o Szekspirze, a drugi podaje
„Bibliografię poświęconą Szekspirowi i chrześcijaństwu”. Oba bez wątpienia mogą
być pomocne w kolejnych poszukiwaniach i lekturach.
Peter
Milward SJ, Elizabethan Shakespeare, Sapientia Press of Ave Maria
University, Ave Maria, Florida 2007.