Strach w ostatnich dniach cokolwiek pisać. Parafrazując
znaną niektórym z mojego pokolenia piosenkę zespołu Dezerter: Wszyscy walczą z
nienawiścią, aż się leje krew. Zwłaszcza ci, którzy wcześniej na wszelkie
możliwe sposoby walczyli z obecnie rządzącą partią (i nie tylko). Krew
wprawdzie jeszcze (na szczęście) dosłownie się nie leje – jeśli nie liczyć
polityka zabitego przez ewidentnego szaleńca, a od tego przecież wszystko się
zaczęło – jednak jeśli tak dalej pójdzie, to może się poleje. Zgaduję, że
wówczas będzie można znowu odprawić ekumeniczną Mszę, na której pojawią się
zarówno zwolennicy państwa świeckiego i rozdziału Kościoła od państwa, jak i
muzułmanie i bracia heretycy. A Komunię będzie można rozdać nowocześnie i
demokratycznie – na rękę.
Tymczasem mamy jedynie rysunkowy nóż z profilem Prezesa,
żeby nie było wątpliwości, w którą stronę należy skierować dłoń walczącą z
nienawiścią.
W tym całym radosnym teatrzyku dla Polaków triumfuje wielki
szołmen. Ten sam, który od dawna terroryzuje nas miłością i dobroczynnością,
wrogom Wielkiego Elektryka groził, że da im z „baszki” czy też z „baśki”, swoim
zwolennikom radził, by gonili „dziadygów” z telewizji Republika, a pani
profesor zalecał, jak na dżentelmena przystało, seks.
Kiedy rozegrała się tragedia i umierał (albo już umarł)
człowiek, twórca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Przemocy skupiał umiejętnie
uwagę wszystkich głównie na sobie. Nagle ten, który w niewybrednych słowach
potrafił obrażać innych i sam używa wulgaryzmów, jak obrażona primadonna zaczął
się żalić na jakiś filmik satyryczny (mniejsza teraz o jego wartość
artystyczną), który go dotknął. Urażone ego nastolatka – w którego umiejętnie
się wciela od lat – widocznie nie dało mu spać po nocach. Na dodatek obraził
pamięć ofiar obozu koncentracyjnego Auschwitz, stawiając cierpienia swojej
urażonej, wiecznie młodzieńczej duszy na równi z ich tragedią.
Ten popis niedojrzałości, zamiast zniechęcić wszelkich fanów
szołmena, jeszcze podkręcił emocje na maksa. Podstarzały nastolatek albo
nastoletni dziadyga (by użyć jego terminologii) w chwili tragedii gadał trzy po
trzy o „plastusiach”, o swoim urażonym ego, a potem... liczył forsę. Muszę
powiedzieć, że gdy zobaczyłem fragment tego filmu w sieci, szczęka opadła mi z
wrażenia aż na podłogę, choć mogłem przecież się tego spodziewać. Gdybym
kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości co do nikczemnych intencji tego pana (a
nigdy ich nie miałem – pisałem zresztą o tym tutaj), to po takim „szoł” straciłbym
wszelkie.
Potem wystarczyło odstawić mały teatrzyk dla naiwniaków z
odchodzeniem ze sceny (rezygnuję, ale będę w pobliżu), by już tuż po pogrzebie
szybciutko znowu na nią wskoczyć, bo naród błaga. Nabrać na to wszystko mogli
się jedynie ci nieszczęśnicy, którzy uczynili sobie z niego świeckiego świętego
bez skazy (są już nawet tacy, którzy porównują go do Chrystusa). Potem albo
chwilę przedtem, w każdym razie już po pogrzebie, można było sobie strzelić
wesołą fotkę z prezydentem, który „jest za życiem” i dlatego popiera mrożenie
dzieci w ciekłym azocie. Było naprawdę wesolutko.
Zakulisowi macherzy naprawdę mają nasz naród za skończonych
idiotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz