wtorek, 22 stycznia 2019

Hop ze sceny, hop na scenę, czyli tragedii ostatecznie nie było

Strach w ostatnich dniach cokolwiek pisać. Parafrazując znaną niektórym z mojego pokolenia piosenkę zespołu Dezerter: Wszyscy walczą z nienawiścią, aż się leje krew. Zwłaszcza ci, którzy wcześniej na wszelkie możliwe sposoby walczyli z obecnie rządzącą partią (i nie tylko). Krew wprawdzie jeszcze (na szczęście) dosłownie się nie leje – jeśli nie liczyć polityka zabitego przez ewidentnego szaleńca, a od tego przecież wszystko się zaczęło – jednak jeśli tak dalej pójdzie, to może się poleje. Zgaduję, że wówczas będzie można znowu odprawić ekumeniczną Mszę, na której pojawią się zarówno zwolennicy państwa świeckiego i rozdziału Kościoła od państwa, jak i muzułmanie i bracia heretycy. A Komunię będzie można rozdać nowocześnie i demokratycznie – na rękę.

Tymczasem mamy jedynie rysunkowy nóż z profilem Prezesa, żeby nie było wątpliwości, w którą stronę należy skierować dłoń walczącą z nienawiścią.

W tym całym radosnym teatrzyku dla Polaków triumfuje wielki szołmen. Ten sam, który od dawna terroryzuje nas miłością i dobroczynnością, wrogom Wielkiego Elektryka groził, że da im z „baszki” czy też z „baśki”, swoim zwolennikom radził, by gonili „dziadygów” z telewizji Republika, a pani profesor zalecał, jak na dżentelmena przystało, seks.

Kiedy rozegrała się tragedia i umierał (albo już umarł) człowiek, twórca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Przemocy skupiał umiejętnie uwagę wszystkich głównie na sobie. Nagle ten, który w niewybrednych słowach potrafił obrażać innych i sam używa wulgaryzmów, jak obrażona primadonna zaczął się żalić na jakiś filmik satyryczny (mniejsza teraz o jego wartość artystyczną), który go dotknął. Urażone ego nastolatka – w którego umiejętnie się wciela od lat – widocznie nie dało mu spać po nocach. Na dodatek obraził pamięć ofiar obozu koncentracyjnego Auschwitz, stawiając cierpienia swojej urażonej, wiecznie młodzieńczej duszy na równi z ich tragedią.

Ten popis niedojrzałości, zamiast zniechęcić wszelkich fanów szołmena, jeszcze podkręcił emocje na maksa. Podstarzały nastolatek albo nastoletni dziadyga (by użyć jego terminologii) w chwili tragedii gadał trzy po trzy o „plastusiach”, o swoim urażonym ego, a potem... liczył forsę. Muszę powiedzieć, że gdy zobaczyłem fragment tego filmu w sieci, szczęka opadła mi z wrażenia aż na podłogę, choć mogłem przecież się tego spodziewać. Gdybym kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości co do nikczemnych intencji tego pana (a nigdy ich nie miałem – pisałem zresztą o tym tutaj), to po takim „szoł” straciłbym wszelkie.

Potem wystarczyło odstawić mały teatrzyk dla naiwniaków z odchodzeniem ze sceny (rezygnuję, ale będę w pobliżu), by już tuż po pogrzebie szybciutko znowu na nią wskoczyć, bo naród błaga. Nabrać na to wszystko mogli się jedynie ci nieszczęśnicy, którzy uczynili sobie z niego świeckiego świętego bez skazy (są już nawet tacy, którzy porównują go do Chrystusa). Potem albo chwilę przedtem, w każdym razie już po pogrzebie, można było sobie strzelić wesołą fotkę z prezydentem, który „jest za życiem” i dlatego popiera mrożenie dzieci w ciekłym azocie. Było naprawdę wesolutko.

Zakulisowi macherzy naprawdę mają nasz naród za skończonych idiotów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz